Fajerwerki a psia sprawa

Fajerwerki a psia sprawa

Sylwester – dzień przejścia ze starego w nowy rok. Hucznie żegnamy to, co odchodzi i równie hucznie witamy to, co ma nadejść. Jednak czy wszystkim tak głośne świętowanie odpowiada?


Zdecydowanie nie. Miłośnicy psów (i innych zwierzaków, które boją się noworocznych wystrzałów) wiedzą, że czeka ich ukochanych czworonogów kiepski dzień. Wiedzą też, że w sumie za dużo poza podjęciem odpowiednich środków ostrożności i przeczekaniem nie mogą nic zrobić. Są jednak wśród psiarzy fanatycy, którzy ucięliby wstrętnym i zapewne niedojrzałym ludziom ręce, które podpalają lonty głośnych materiałów pirotechnicznych. Z drugiej zaś strony są normalni ludzie, tacy jak Ty czy ja, którzy chcą się raz w roku rozerwać. Nie dosłownie oczywiście.

Kto ma rację?


Jako przedstawiciel płci, która w sumie nigdy do końca nie wydorośleje (o czym pisałem tutaj), a także człowiek bliski pewnej osobniczce gatunku Canis lupus familiaris wydaje mi się, że mogę wypowiedzieć się w miarę obiektywnie w tej sprawie.

Zacznijmy od fajerwerków. Nie będzie wielkim odkryciem, gdy stwierdzę, że lwią część materiałów pirotechnicznych odpalają faceci. Jest to dla nas ogromna frajda, a nawet czasami rywalizacja o to, kto miał lepsze efekty na osiedlu. Czekamy cały rok na to, aby znowu puścić z dymem trochę kasy dla ładnego efektu i niech wszyscy mówią, że to bez sensu, ale sprawia nam to wielką radość!

Z drugiej strony mamy psiarzy. Pół biedy, gdy są normalni, ale gdy trafimy na jakiegoś fanatyka, to chętnie obrzuci nas wyzwiskami nawet o północy w kulminacyjnym momencie całego wydarzenia. Jednak fakt faktem, niektóre psy panicznie boją się huków i wystrzałów, przez co cały dzień siedzą skulone i wystraszone pod łóżkiem czy też w łazience.

Jakie jest więc wyjście z sytuacji?


Jak dla mnie sprawa jest prosta – kompromis. Jeśli dobrze pamiętam, to fajerwerków legalnie można używać trzy dni w roku – 31.12, 1.01 i Wielkanoc, a jeśli się mylę, to mnie poprawcie. Gdyby ludzie bawili się materiałami pirotechnicznymi jedynie w te dni, a nie już kilkanaście dni przed końcem roku, to psiarze i ich podopieczni mieliby o wiele mniej stresu, a pilnowanie i zwiększona ostrożność o psa przez dwa dni, a przez kilkanaście to jest różnica. Czyli w sumie wniosek wychodzi taki, jak zawsze – wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem i rozwagą.

Na koniec chciałbym Wam życzyć szczęśliwego nowego roku, aby był pełen radosnych chwil, spełnionych marzeń i wielu sukcesów, a także, aby (jeśli macie zwierzęta domowe) Wasi podopieczni dzielnie znieśli ludzkie zabawy fajerwerkami w ten dzień hucznej zabawy.

Człowiek taki mały, a Święta takie duże

Człowiek taki mały, a Święta takie duże

Boże Narodzenie – święto, na które czeka się cały rok. Święto, które każdy przeżywa inaczej i każdy też inaczej je zapamiętuje. Święto, które jest magiczne.


Gdy byłem małym szczylem uwielbiałem zimę (w sumie, to do dzisiaj się to nie zmieniło, a przeczytać możecie o rozwiniętym dalej fakcie tutaj). Nie tylko dlatego, że był śnieg. Także z powodu świąt. Wiadomo – mały człowieczek czeka na prezenty, a te najlepsze otrzymują najmłodsi. Wielkie pudła z różnej maści samochodami, robotami i klockami! Kto z nas tego nie pamięta? Kto za tym z sentymentem nie tęskni?

Później robimy się starsi, by dobitnie nie powiedzieć, że wręcz się starzejemy. Z biegiem czasu dostrzegamy, że w sumie to nie te prezenty są najważniejsze. Są ważne, ale bez nich wszystko może się odbyć. To po prostu miły dodatek.

Co więcej -  i tu muszę zmartwić łasuchów i innych wigilijnych żarłoków - nie chodzi tu także o te wszystkie smakowite potrawy. Fakt, bez nich jakoś trudno sobie wyobrazić święta, ale to też nie jest najważniejszy element świąt.

Co zatem jest najważniejsze? Dla każdego to w sumie może być coś innego, bo niektórzy uwielbiają przedświąteczne zakupy, a inni ubieranie choinki, ale należy sobie zadać jedno, bardzo ważne pytanie: co tak właściwie obchodzisz podczas grudniowych świąt?

Być może pomyślisz sobie, że autor tego tekstu nie wie co pisze, bo przecież to pytanie jest banalne! Jak można tego nie wiedzieć! Jednak zastanów się nad nim chwilę, a jeśli już odpowiedziałeś, to teraz zastanów się, czy ta odpowiedź pochodzi od Twojego rozumu, czy od Twojego serca?

Boże Narodzenie – sama nazwa wskazuje co świętujemy. Jednakże mimo tego, że wszyscy to wiemy, to nie wszyscy się zachowujemy tak, jakbyśmy rzeczywiście znali odpowiedź na to pytanie. Dla jednych tak naprawdę najważniejsze będą prezenty, dla innych wieczorna wyżerka, a dla jeszcze innych wolne od pracy.

Według mnie najważniejsi w tych dniach są:

  • Sprawca całego zamieszania, dzięki któremu mamy co świętować
  • Rodzina, z którą możemy się spotkać i zasiąść przy wspólnym stole

Cała reszta jest skromnym dodatkiem, wieńczącym tygodnie przygotowań niczym solidna rama wieńcząca przepiękny obraz.

Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt spędzonych w rodzinnym gronie. Aby w Waszym sercu nie zabrakło w tych dniach Jezusa, bez którego tych świąt by nie było. Niech „magia świąt” sprawi, aby przez długi, długi czas uśmiech nie znikał z Waszych twarzy :)
Koncert w łódzkiej Wytwórni 11.12

Koncert w łódzkiej Wytwórni 11.12

Dnia jedenastego grudnia bieżącego roku miałem przyjemność zawitać po raz kolejny do łódzkiej Wytwórni, aby zażyć tam muzycznej kąpieli zwanej potocznie koncertem. Jak było? O tym możecie przekonać się poniżej.


Oczywiście, jak to zwykle bywa większość czeka na główne danie mając w dupie przystawkę, którą jest support. Ja jednak postanowiłem się wsłuchać w dźwięki, które miały być zaserwowane przez poprzedzające najważniejszy dzisiaj zespół kapele.

Pierwszym występem uraczył nas Backward Runners. Czy to było coś, czego słuchało się przyjemnie z wyczekiwaniem na kolejny utwór? I tak i nie, ciężko stwierdzić. Jak dla mnie piątka muzyków gra utwory, które dobrze służą za tło – ani to nie przeszkadza, ani jakoś zwyczajnie uwagi nie przyciąga, więc raczej nie jest to zespół, który swoimi utworami zagości na mojej playliście.

Czas na kolejne danie – Besides. Zagrali bardzo poprawnie pierwszy utwór, po czym oznajmili, że są zespołem instrumentalnym. Tak szybko, jak w tłumie osób dało się słyszeć jednostkowe pojękiwania żalu, tak szybko na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Czemu? Ponieważ aby grać muzykę instrumentalną trzeba słuchacza czymś do siebie przyciągnąć, co i rusz zaskakiwać i sprawiać, że chce jeszcze więcej. Na to też liczyłem i nie zawiodłem się. Chłopaki grają nieprzewidywalnie, raz ostro, a raz łagodnie, a na dodatek bardzo wczuwają się w tworzone przez siebie rytmy. Widać, że grana muzyka wręcz przez nich przepływa. Co więcej, grają tak, że mogę bez cienia wątpliwości stwierdzić, że nie tylko nie odczuwa się braku wokalisty, ale po prostu słychać, że byłby on zbędny. Z czystym sumieniem mogę Wam polecić ich utwory.

Czas na danie dnia - zespół, który poznałem w roku 2008 za sprawą znanej muzycznej stacji telewizyjnej i jak się też okazało jeden z ulubionych wykonawców mojego znajomego Bartka (u którego możecie poczytać o ostatnim albumie sprawców całego zamieszania), który szybko namówił mnie do zaznajomienia się z naszą rodzimą, bo łódzką grupą.


Mowa o Comie – kapeli, o której krążą różne opinie. Mówcie, co chcecie, ale skoro grają od tylu lat, sprzedają swoje płyty i co najbardziej było widać – ludzie przychodzą na ich koncerty, to jednak komuś ich muzyka się podoba, pomimo wielu głosów, że to grafomania bez ładu i składu. W sumie, jest w tym troszkę racji, ale jednak w moim mniemaniu całkiem dobrze się ich słucha.

Jak już Coma zdążyła nas do tego przyzwyczaić, koncert składał się z dwóch części: pierwszej, gdzie grane były utwory tylko i włącznie z najnowszej płyty i z drugiej, czyli utworów znanych z wcześniejszej twórczości chłopaków.

Miałem okazję posłuchać kilka razy ostatniego krążka łódzkiej śpiączki. Wrażenia, jakie na mnie wywarła są… delikatnie mówiąc mocno skrajne. Znam zarówno twórczość kapeli, jak i solową lidera zespołu, która całkiem różni się od rockowych brzmień Comy i musze przyznać, że według mnie tegorocznemu albumowi bliżej do indywidualnych tekstów Roguckiego. Cała płyta cierpi na syndrom, który kilka lat temu zacząłem zauważać: po pierwszym odsłuchaniu utwory wydają się płytkie, nijakie, nie porywają. Kolejne ich odtworzenia powodują, że piosenki zyskują na wartości. Niestety jednak, nie wszystkie na tej wartości zyskują. Żeby nie skłamać, utwory, które znalazły się na krążku i zarazem mi się podobają można policzyć na palcach jednej ręki.


Moment, kiedy chłopaki zaczęli grać stare utwory był swoistym przełomem. Czułem, jakby na scenę weszła zupełnie inna kapela – stara, dobrze znana i przeze mnie lubiana. Według mnie dopiero teraz widowisko całkowicie się rozkręciło.

Rozkręciło się zaś na utworze, którego nie mogło zabraknąć i przy którym ludzie, którzy stoją blisko sceny zawsze świetnie się bawią. Bez pogo na Systemie koncert Comy odbyć się nie może! I bardzo dobrze, bo koncert, to jedna z najlepszych form aktywności fizycznej ;)

Skoro grali w naszej ukochanej Łodzi, to nie mogło zabraknąć także Deszczowej piosenki, która jest znana z poprzedniego albumu. Swoją drogą, jeśli tak, jak ja kochacie Łódź, to polecam teledysk do tego utworu. Wśród starszych utworów pojawił się także FTMO, czyli według mnie najlepszy anglojęzyczny utwór grupy.

Przy ponownym wyjściu chłopaków na scenę jak zawsze uraczono nas balladą. Zespół postawił na bardzo dobry utwór – Los cebula i krokodyle łzy, który swoja popularnością wypchnął Sto tysięcy jednakowych miast, a szkoda. Los cebula jest naprawdę świetnym utworem, bez którego koncert Comy znacznie by ucierpiał, ale każdy, kto razem z chłopakami śpiewał Sto tysięcy wie, jak bardzo jest to magiczne przeżycie, które nie zostanie zastąpione przez żaden inny kawałek.

Czego mi jeszcze brakowało? Zdecydowanie Ciszy i ognia, a szczególnie solówki, przy której moje uszy czują się jak w niebie. No i oczywiście mojego ulubionego Pasażera, którego chyba nie zagrali na żadnym koncercie, poza Symfonicznym.

Komentarze dotyczące nowej płyty są równie kontrowersyjne, jak te dotyczące zespołu samego w sobie, a może nawet trochę bardziej. Widać, że lider zespołu ma ogromny wpływ na twórczość kapeli, którego ostatni krążek znacznie różni się od wcześniejszej twórczości grupy. Jednak czy tego chce fan zespołu Coma?

Najlepszy przyjaciel większości mężczyzn

Najlepszy przyjaciel większości mężczyzn

- Widziałeś tę laskę?
- Nie, patrzyłem na przejeżdżającego Mustanga/Camaro/Chargera/wstaw tu inny samochód swoich marzeń


Jeśli reagujecie tak, jak druga postać z powyższego dialogu, to z pewnością nie muszę Wam tłumaczyć całkiem powszechnego zjawiska, którym jest przywiązanie mężczyzn (choć niektóre kobiety też mają takie ciągoty) do samochodu (lub też motocykla, żeby nie było, że mam klapki na oczach). Jeśli jednak nie rozumiecie, czemu facet nadał swojemu autu imię i/lub traktuje swój wóz jak członka rodziny, to zapraszam Was do poniższego artykułu. Jednocześnie informuję, że tekst należy czytać z pewnym przymrużeniem oka, gdyż wręcz ocieka stereotypami, które jednak zawierają w sobie ziarenko prawdy :)

Dzieciak w ciele dorosłego człowieka



Bądźmy szczerzy – faceci są w środku małymi chłopcami i nigdy tak naprawdę do końca nie dorosną. Kobieto, jeśli Twój facet na zakupach przedświątecznych patrzy na zabawki dla chłopców mimo tego, że nie macie dzieci, to nie znaczy, że się uwstecznia – jest po prostu sobą. Lubimy się bawić od kołyski aż po grób, a samochód jest świetną zabawką, bo nie dość, że jest dużą zabawką (a jak wiadomo duże zabawki często są lepsze od małych ;p) to jeszcze jest…

Prędkość


Jest w stanie rozwijać całkiem przyzwoite prędkości. Faceci kochają rywalizację i to już od najmłodszych lat. Najpierw ścigają się na własnych nogach, później przesiadają się na jakiś sprzęt, na przykład rower, by w końcu dosiąść pojazdu napędzanego silnikiem. Nie od dziś krąży opinia, że samochód jest przedłużeniem męskości. Co prawda na furę marzeń trzeba zwykle odłożyć całkiem sporą sumkę, więc nie zawsze jeździmy dokładnie tym, co jest ukryte w naszych największych fantazjach, ale zwykle dobieramy auto tak, aby choć trochę odpowiadało naszym pragnieniom.

Zestaw małego majsterkowicza


Dodatkowo, jeśli mężczyzna nie tylko lubi jeździć, ale ma także smykałkę do napraw naszych czterokołowych przyjaciół, to jest to wspaniałą odskocznią od życia codziennego (pod warunkiem, że nie jest to jego praca zarobkowa – obowiązek zabija przyjemność). Każdy mężczyzna lubi się spełniać w jakiejś dziedzinie, posiadać jakieś hobby, a wielu z nas uwielbia różne prace manualne, które też często można wykonywać w gronie innych zapaleńców, nierzadko w miłej atmosferze podkreślonej złocistym trunkiem.


Jeśli masz zwierzaka i traktujesz go jak członka rodziny, to winieneś zrozumieć motoryzacyjnych pasjonatów. Jeśli słyszysz po raz setny „nie trzaskaj drzwiami”, to staraj się to zrozumieć. Jeśli zaś (czego oczywiście nikomu nie życzę) samochód czczony i wielbiony będzie uczestnikiem kolizji, to wesprzyj jego właściciela, bo pewnie właśnie przeżywa niezbyt miłe chwile.

Według niektórych auta mają duszę. Nie należy wyśmiewać tego poglądu. Fakt – potrafimy przywiązać się do swojej limuzyny jak do żywego człowieka, ale czy to źle?

Szerokości! :)

Ile książek przeczytałeś w tym roku statystyczny Polaku?

Ile książek przeczytałeś w tym roku statystyczny Polaku?

Odkąd pamiętam mojemu życiu zawsze towarzyszyły książki. W mieszkaniu było ich pełno. Do dziś mam w domu szafę z książkami. Gdy tylko nauczyłem się czytać uwielbiałem znikać w świecie wyobraźni, niejednokrotnie utożsamiając się z bohaterem odkrywanych przeze mnie przygód.



No dobrze, ale czemu ma służyć ten wstęp?

Ano temu drogi czytelniku, że statystyczny Polak z roku na rok czyta coraz mniej książek. Rozumiem, że jesteśmy zabiegani, życie zawodowe ciągle pcha nas do przodu i nie mamy czasu na najprostsze przyjemności, ale książka nie musi być czytana „na raz”. Możesz przykładowo przeczytać dziesięć stron przed snem, czy też jeden rozdział, chociaż czytanie przed snem może mieć jedną wadę – wciągnie cię tak, że nastąpi syndrom „jeszcze jednego rozdziału”.

Ale po co mam czytać książki?

Przede wszystkim dlatego, że to sprawia przyjemność. Jeśli uważasz, że tak nie jest, to prawdopodobnie czytałeś coś, co było dla ciebie nieinteresujące i/lub czytałeś to, bo musiałeś, a nie ze swojej własnej nieprzymuszonej woli. Jak dla mnie nie ma nic lepszego, niż rozsiąść się zimowym wieczorem w wygodnym fotelu z ciepłą herbatką i ciekawą książką. Ponadto czytanie rozwija wyobraźnię, empatię i poszerza nasze słownictwo.

Dlaczego nie czytamy?

Powodów jest wiele. Głównym problemem, obok wspomnianego przeze mnie wcześniej braku czasu jest zwyczajna niechęć. Nie chcemy czytać, bo wolimy posiedzieć przed telewizorem, czy też komputerem, bo jesteśmy leniwi. Inną wymówką jest cena książek – fakt, tanie nie są, ale od czego są biblioteki? Co prawda najnowszych publikacji tam raczej nie znajdziecie, ale jak pogadacie z obsługą, to na pewno doradzą Wam coś interesującego.

Uwaga! Poniżej znajdują się prześmiewcze powody, dla których czytanie jest dobre, ale dalsza część wpisu jest skierowana jedynie do mężczyzn, oraz kobiet z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Reszta osób, która chce czytać poniższe słowa niech się nie obraża, bo nie ma o co ;)

Dlaczego książka jest lepsza od kobiety?
  1. Nie narzeka.
  2. Nie ma pretensji, gdy idziesz z kolegami na piwo.
  3. Nie boli ją głowa.
  4. Nie jest zazdrosna o inne książki.
  5. Za cenę jednej randki i jednego wspaniałego wieczoru możesz mieć dobrą książkę i wiele wspaniałych wieczorów.
  6. Możesz pożyczyć od kolegi książkę bez wyrzutów sumienia i nie dostaniesz za to w twarz.
  7. Możesz przerwać czytanie w każdym momencie, a ona nie będzie miała o to żadnych pretensji.
  8. Nie przeszkadza jej to, że masz w domu inne książki.
  9. Nie ma nic wstydliwego w chodzeniu do biblioteki w celu wypożyczania książek.
  10. Jeśli książka powie Ci „domyśl się” to nie dlatego, że ma focha, tylko dlatego, abyś uruchomił wyobraźnię i czerpał jeszcze większą przyjemność z czytania.

Podsumowując, jeśli chcecie się zrelaksować, to przeczytajcie powieść o tematyce, która Was wciągnie bez reszty - to działa, możecie mi wierzyć, a jeśli chcecie więcej „książkowych” wpisów, to zapraszam na bloga mojej znajomej, a jeśli ją ładnie poprosicie, to może przygotuje dla Was listę powodów dla których książka jest lepsza od faceta :p

Łódź, jaką pamiętam - Plastyk

Łódź, jaką pamiętam - Plastyk

Dziś opowiem Wam o miejscu, które prawdopodobnie znane jest każdemu mieszkańcowi Bałut, a na pewno każdemu mieszkańcowi osiedla Bałuty-Doły. Miejscu, które swego czasu było punktem spotkań, szczególnie dla uczniów okolicznych szkół przy ulicy Harcerskiej i Strykowskiej.



Mowa o Akademii Sztuk Pięknych imienia Władysława Strzemińskiego i całym okolicznym terenie, który do niej należy. Na kompleks budynków jest jednak krótsza, nadana przez mieszkańców Bałut nazwa – Plastyk.



ASP góruje nad skrzyżowaniem ulic Wojska Polskiego i Palki, choć ta druga ulica była kiedyś dalszą częścią Strykowskiej i w sumie w sercach łodzian dalej jest to ulica Strykowska i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić :) Plastyk jest widoczny z cmentarzy na Dołach, oraz z każdego wyższego budynku, jak na przykład wieżowce przy alei Chryzantem.



No dobrze, ale czemu to miejsce było takie niezwykłe?


Ponieważ przyciągało do siebie masę ludzi niekoniecznie uczęszczających do ASP. Młodzież w wieku bliższym prawnej pełnoletniości obierała za swoje miejsce słynną piramidkę i… kontemplowała przy mniej lub bardziej wysokoprocentowych trunkach. Kawałek dalej przychodziły dzieciaki z rodzicami, by w zimę oddać się jedynej słusznej w tym wieku i porze roku zabawie – zjeżdżaniu z górki na czym popadnie. Z drugiej strony obiektu zaś był swego rodzaju skatepark, oraz hopki do zabawy na BMX-ach. To miejsce wręcz żyło i tętniło tym życiem.



Co jest tam teraz?

W miejscu usypanych górek dla żądnych wrażeń rowerzystów powstał budynek Centrum Nauki i Sztuki. Koryto rzeki Łódki poszerzono, tworząc w tym miejscu staw i przy okazji rozebrano piramidkę, po której został mały pagórek. Choć to miejsce dalej jest takim cichym parkiem między dwiema całkiem ruchliwymi ulicami, a do nowego zbiornika wodnego przywędrowały kaczki, postawiono wiele ławeczek i można spotkać zarówno starszych ludzi, jak i matki z dziećmi, to… młodzieży już tam za bardzo nie widzę, oprócz tej, związanej z uczelnią. Być może ta młodzież dorosła, a może tam dalej przychodzi, ale ja tego nie zauważyłem. W każdym razie osobiście wolałem Plastyka przed zmianami. Czy są to dobre zmiany, czy może jednak niekoniecznie? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Wam.


Najlepszym zaś sposobem na to, aby wyrobić sobie zdanie o tym miejscu, jest tu przybyć, pospacerować, być może przed zwiedzaniem spojrzeć na stare zdjęcia, aby mieć pewien punkt odniesienia, czy też znaleźć na miejscu pewne relikty przeszłości, które mimo lat całkiem dobrze jeszcze się trzymają. W każdym bądź razie zapraszam Was do odwiedzenia Plastyka! :)

Archiwalne zdjęcia zostały udostępnione przez stronę Bałuty-Doły

Czarnobylska Arka

Czarnobylska Arka

Czy wiecie, że przedsięwzięcie, które kosztuje grube miliony i trwa od 2012 roku[1], a jego kulminacyjny moment ma miejsce właśnie teraz, czyli w drugiej połowie listopada… przechodzi bez echa?


Zapewne zanim zaczęliście zaznajamiać się z tym artykułem, to przeczytaliście jego tytuł, więc jeśli śledzicie mojego bloga i/lub interesujecie się Czarnobylem, to już wiecie, o co chodzi. Dla tych jednak, którzy nie wiedzą, mowa o Arce – schronieniu przed promieniowaniem pochodzącym z bloku czwartego czarnobylskiego reaktora jądrowego, które według założeń jeszcze w tym miesiącu zostanie nasunięte na sarkofag wybudowany zaraz po słynnej katastrofie.


Wiem, że nie oglądam codziennie wiadomości, ani nie słucham ciągle radia, ale… czemu o tym wydarzeniu nie jest głośno? O wszystkim wiedziałem już dawno, gdyż ten temat szczególnie mnie interesuje. Nasunięcie Arki oficjalnie miało odbyć się jeszcze w tym roku. O tym, że rozpoczęło się to dnia 14.11 i będzie trwać przez dwa tygodnie dowiedziałem się ze Strefy Zero, z którą to w tym roku pojechałem na wyprawę do tego miejsca.


Stary sarkofag, który został wybudowany najszybciej, jak się tylko dało, miał służyć za ochronę przez dwadzieścia lat. Po dwudziestu dwóch latach jego konstrukcja została wzmocniona, jednak wiadomym było, że trzeba zbudować nowe schronienie, gdyż sarkofag zaczął powoli niszczeć.


Budowa nowego schronienia – Arki – pochłonęła ogromne ilości pieniędzy i wiele czasu, jednak tym razem właśnie czasu na zbudowanie porządnej ochrony przed promieniowaniem było znacznie więcej. Dlatego też udało się zbudować konstrukcję, która według założeń ma nas chronić przed promieniowaniem z bloku czwartego czarnobylskiego reaktora jądrowego przez najbliższe sto lat.


To tyle na temat suchych faktów, które możecie znaleźć w sieci. Gdy będziecie chcieli znaleźć informacje na temat nasuwania Arki na jej miejsce docelowe, to prawdopodobnie znajdziecie artykuły… z dnia 26.04.2016, czyli z trzydziestej rocznicy wybuchu. Niezbyt to aktualne źródła, choć wiele mówią zarówno o samej katastrofie, jak i o planowaniu wydarzenia, które właśnie ma miejsce.


Jak odpowiedzieć na pytanie, które zadałem na początku tego artykułu? Można snuć teorie spiskowe, można się domyślać, ale jaki jest sens? Jedno jest pewne, wygląd tego miejsca nie będzie już tak oszałamiający, jak dotychczas.


Na koniec należałoby zadać pytanie: co dalej? Co będzie za te sto lat? Czy w miejscu, skąd ruszyła Arka będzie budowana nowa konstrukcja, która przykryje poprzednią? A może ktoś wymyśli zupełnie inny pomysł, aby zneutralizować tamtejsze promieniowanie? Jakiekolwiek by to nie było rozwiązanie, to przejmować się nim będą pokolenia, które zajmą nasze miejsce. To one będą rozmyślać jak naprawić błędy ludzi z przeszłości.

Przypisy:
1. Sarkofag w Czarnobylu na 100 lat

PS. Link do transmisji na żywo z nasuwania Arki na stary sarkofag znajduje się poniżej:
Pierwszy śnieg, choć słabowity

Pierwszy śnieg, choć słabowity

Nie będę Sherlockiem Holmesem, gdy napiszę, że w tym tygodniu spadł pierwszy śnieg tej zimy, a być może jeszcze nie zimy, a jesieni. Pierwszy śnieg to sygnał o wielu znaczeniach dla różnych ludzi, a konkretniej dla ludzi w różnych grupach wiekowych. Dla starszego pokolenia oznacza, że będą musieli baczniej uważać na spacerach, aby sobie czegoś nie uszkodzić. Dla ludzi w średnim wieku oznacza ostatni dzwonek na zmianę opon na zimowe. Zaś dla tej najmłodszej grupy – dla dzieci oznacza emocjonalną bombę pozytywnych odczuć.


- Śnieg! - krzyknął mój rówieśnik siedzący bliżej okna. Wszyscy jak jeden mąż wstaliśmy i podbiegliśmy do okien, aby podziwiać spadające płatki śniegu. Krzykom i śmiechom nie było końca. Przedszkolanka wiedziała, że nawet nie ma sensu, aby nas przywoływać do porządku, bo razem z białym opadem przyszła magia, którą tylko Ci, którzy mają w sobie jeszcze dziecko, mogą poczuć.


Nie pamiętam pierwszego śniegu w moim życiu, ale powyższy opis, to moje najwcześniejsze wspomnienie związane ze śniegiem. Mimo tego, że nie jestem już dzieckiem, to moje wewnętrzne dziecko cały czas cieszy się z zimy, która do dziś jest moją ulubioną porą roku. Dlaczego tak jest?


Bo tylko w zimę jest tak pięknie, można rzucać się śnieżkami, zjeżdżać na sankach czy innych tego typu wynalazkach, rzucać się w zaspy i czerpać z tego ogromną radość! Dla starszych zaś są lepsze atrakcje: narty, snowboard i… latanie bokiem na jakimś zamkniętym/nieruchliwym odcinku :D (W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że piłowanie golfa na ręcznym to nie drift :p)


Co prawda na chwilę obecną nie ma zbytnio śniegu w Łodzi, nie wiem jak sytuacja wygląda w innych częściach Polski, mogę się tylko domyślać, że prawdopodobnie w górach już szykują się na zimowy sezon, ale ja z niecierpliwością oczekuję zimy w pełnym tego słowa znaczeniu. Według mnie ma tyle zalet, że można przymrużyć oko na wcześniejsze wstawanie w celu odśnieżania samochodu czy też skrobania szyb :)

Znajomi znajomych Twoich znajomych czyli jaki ten świat jest mały

Znajomi znajomych Twoich znajomych czyli jaki ten świat jest mały

Dziś zapraszam Was do pewnego eksperymentu. Można go nawet nazwać górnolotnie socjologicznym. Czemu będzie on służyć? Już śpieszę z tłumaczeniem. Większość z nas ma profil na jakimś portalu społecznościowym (w tym wpisie posłużę się swoim profilem na portalu Facebook). Niektórzy założyli go, bo lubią wrzucać do sieci zdjęcia z każdego wydarzenia w ich życiu, inni tak jak ja, aby mieć kontakt z poszczególnymi osobami.



Właśnie! Kontakt z poszczególnymi osobami. Twoi znajomi mają kolejnych znajomych, oni kolejnych, a oni kolejnych. W ten sposób pośrednio uzyskujemy ogromną liczbę ludzi. Ludzi, którzy często mogą się znać, choć nie muszą.

No dobrze, a na czym ma polegać ten eksperyment? Założenie jest takie, że wybieram losowo jakiegoś człowieka, którego mam dodanego do znajomych. Wchodzę na jego profil, a tam widzę obszar oznaczony jako „znajomi”, a w nim dziewięć osób wybranych przez portal. Wśród tych dziewięciu losowo wybranych znajomych szukam kogoś, kogo też mam w znajomych. Łańcuch kończy się w momencie, gdy wśród tej dziewiątki nie ma już nikogo, kogo ja również miałbym w znajomych lub gdy nasi widoczni wspólni znajomi znaleźli się już wcześniej w łańcuchu. Przeprowadziłem trzy próby. Wyniki znajdują się w tabeli poniżej. Aby nie ujawnić danych osobowych użyłem odpowiednich oznaczeń.

Oznaczenie osoby
Znajomość
Oznaczenie osoby
Znajomość
Oznaczenie osoby
Znajomość
A1
Wakacje 2016
B1
Uczelnia
C1
Osiedle
A2
Wakacje 2016
B2
Uczelnia
C2
Szkoła podstawowa, przedszkole
A3
Wakacje 2016
B3
Uczelnia
C3
Osiedle
A4
Wakacje 2016
B4
Uczelnia
C4
Szkoła podstawowa, przedszkole
A5
Wakacje 2016
B5
Uczelnia
C5
Szkoła podstawowa, przedszkole
A6
Uczelnia, wakacje 2016
B6
Uczelnia, szkoła średnia
C6
Szkoła podstawowa
A7
Uczelnia
B7
Szkoła średnia, szkoła gimnazjalna
C7
Znajoma znajomej ze szkoły podstawowej
A8
Uczelnia
B8
Znajoma znajomej poznanej na sylwestrze 2013
C8
Szkoła średnia
A9
Uczelnia
B9
Szkoła średnia
C9
Siostra znajomego ze szkoły średniej
A10
Uczelnia
B10
Siostra B9
C10
Znajomy znajomego ze szkoły średniej
A11
Uczelnia
B11
Znajomy znajomego ze szkoły średniej
C11
Szkoła średnia, szkoła gimnazjalna
A12
Uczelnia
B12
Znajoma B10
C12
Znajoma siostry znajomego ze szkoły średniej
A13
Uczelnia
B13
Siostra znajomego ze szkoły średniej
C13
Znajoma siostry znajomego ze szkoły średniej
A14
Uczenia
B14
Szkoła średnia
C14
Znajoma siostry znajomego ze szkoły średniej
A15
Uczelnia
B15
Szkoła średnia
A16
Uczelnia
B16
Szkoła średnia
A17
Praca
B17
Szkoła średnia
A18
Praca
B18
Szkoła średnia
A19
Praca
B19
Szkoła średnia
B20
Szkoła średnia
B21
Szkoła średnia
B22
Szkoła średnia
B23
Szkoła średnia
B24
Szkoła średnia
B25
Szkoła średnia
B26
Szkoła podstawowa, przedszkole
B27
Osiedle
B28
Szkoła podstawowa, przedszkole
B29
Szkoła podstawowa, przedszkole
B30
Znajomy znajomego ze szkoły średniej
B31
Znajoma siostry znajomego ze szkoły średniej
B32
Znajomy B31
B33
Znajoma siostry znajomego ze szkoły średniej
B34
Znajomy siostry znajomego ze szkoły średniej
Próba pierwsza i trzecia zakończyły się ze względu na brak kolejnych znajomych. Próba druga jest najbardziej interesująca. Skończyłem na trzydziestej czwartej osobie, gdyż wśród zaproponowanej dziewiątki znalazły się 3 osoby, których nie znam i 6, które wcześniej już znalazły się w łańcuchu. Te 6 osób, które zna osoba nr B34 to osoby: B7, B13, B14, B30, B31 i B33. Idąc dalej: osoby nr B7 i B34 nie znają osób nr B26, B27 i B28, co wcale nie przeszkadza w tym, aby ich znajomi znali te osoby.

Można także wyróżnić osoby, którym ja nadam nazwę łączników. Osoby takie, jak: A6 (w sumie to ja z tej osoby zrobiłem takiego łącznika szukając kogoś, kto się ze mną wybierze na czarnobylską wyprawę :p), A16 (który zna osobę A17, mimo tego, że z nią nie pracuje), B6 (który razem ze mną ukończył szkołę średnią, a później się okazało, że jesteśmy na tej samej uczelni) czy B7 (analogicznie do B6) łączą różne poznane przeze mnie środowiska. Osoby takie najczęściej łatwo nawiązują relacje z innymi ludźmi i jeśli ich poznasz, to prawdopodobnie poznasz także wiele innych osób, więc jeśli chcesz powiększyć swoje grono znajomych, to śmiało wal do łącznika, a on Cie nie zawiedzie :)

No dobra, ale do czego to wszystko prowadzi? Ano do jednego bardzo prostego wniosku: świat jest mały. Jeśli tylko nie zamkniesz się na wieki w swoich przytulnych czterech ścianach, to w ciągu swojego życia zdążysz poznać tyle osób, że nie jesteś tego w stanie policzyć. Co za tym idzie, może lepiej wybierać osoby, z którymi chcesz spędzać czas?

Who you choose to be around you lets you know who you are.
Cytat z filmu The Fast and the Furious: Tokyo Drift wypowiedziany przez Hana, w którego rolę wcielił się Sung Kang

Wśród wszystkich osób, które poznasz niektóre będą inteligentne, inne głupie niczym but, jedne będą miały pasje, a inne będą żyć z dnia na dzień, jedne będą miały przed sobą jasno określone cele, a inne nie. Nie każe Ci wybierać, ale chcę, abyś miał świadomość tego, że to, jakimi ludźmi się otaczasz w pewnym stopniu wpływa na to, kim jesteś. To, jak bardzo na Ciebie wpływają inne osoby zależy od Twojego charakteru, psychiki i przekonań. Jedno jest pewne – masz (mniejszy lub większy, ale masz) wpływ na to, z kim się zadajesz.
Łódź, jaką pamiętam - basen Olimpia

Łódź, jaką pamiętam - basen Olimpia

Ostatnio, gdy się obudziłem przypomniałem sobie pewien fakt z dzieciństwa. Wyjrzał na światło dzienne z zakamarków mojej pamięci dzięki temu, że ostatnio szedłem ulicą Sienkiewicza, a związana jest z tą ulicą pewna moja historia sprzed… około piętnastu lat, choć dokładnego roku nie pamiętam, ale było to wieki temu. Zapraszam Was więc na małą podróż do przeszłości.


Było to dawno, kiedy dorosły Marcin był jeszcze małym Marcinkiem. Mama jego stwierdziła, że jej mały synek będzie uczęszczał na basen. Ja swoją drogą nie miałem nic przeciwko i odkąd tylko zażyłem tej przyjemności, to do teraz ją lubię, mimo tego, że tak naprawdę dzisiaj umiem pływać tylko na plecach.

Wychodziliśmy więc w sobotę przed południem z domu i szliśmy na przystanek linii autobusowej numer 57 i robiliśmy całkiem sporą trasę, bo w sumie przez pół miasta. Wysiadaliśmy przy ulicy Sienkiewicza, numerze zaś 175. Gdzie dalej jechał autobus? Jakoś szczególnie mnie to nie zastanawiało. Wiem tylko, że skręcał w prawo w ulicę Tymienieckiego, a teraz skręca on wcześniej w ulicę Brzeźną.

Lecz wróćmy na Sienkiewicza. Wysiadałem z autobusu na chodnik, który dzisiaj jest taki sam, jak kilkanaście lat temu. Widziałem przed sobą ogrodzenie jakiegoś bliżej niesprecyzowanego terenu, który dzisiaj wygląda tak samo, jak kilkanaście lat temu. Wreszcie wchodziłem na basen, którego… dzisiaj już nie ma.

Wchodziłem do budynku basenu, by znaleźć się w przytulnej poczekalni w stylu PRL. Och, jak ja to uwielbiam. Wychowałem się wśród meblościanek, kineskopowych telewizorów i wygodnych foteli, w które się wpadało, niczym śliwka w kompot. Na jednym z takich foteli zasiadała moja rodzicielka, wyciągała książkę i czytała czekając na małego Marcinka. Mały Marcinek tymczasem szedł do szatniarki i zostawiał u niej legitymację szkolną, oraz (co do dziś doskonale pamiętam) zielony karnecik wstępu, wielkości około dwóch trzecich rzeczonej wcześniej legitymacji. W zamian otrzymywał kluczyk do szafki, w której zostawiał swoje rzeczy po przebraniu się.

Przed wejściem na basen trzeba było wziąć prysznic. Jakoś nic sobie z tego nie robiłem, bo potem trzeba było i tak czekać, aż poprzednia grupa wyjdzie z wody, a w korytarzu do basenu nie było zbyt ciepło. Może gdyby ktoś mi wtedy wytłumaczył po co się taki prysznic bierze przed wejściem na basen, to bym go zażywał, ale skoro nikt jakoś się do tego nie kwapił, to dziecko nie miało zamiaru robić czegoś, co było wtedy według niego zupełnie bez sensu :)

Wreszcie wszedłem. Hmm… i co teraz? Ratownik wyraźnie odczytał moje zakłopotanie i powiedział wyraźnie:

- Po lewej strona dla pływających – wskazał swoją prawą ręką – po prawej dla niepływających – wskazał lewą ręką. Posłusznie skierowałem się w prawo. W ten oto sposób zacząłem swoją przygodę z pływaniem.

To tylko garstka moich wspomnień związanych z tym miejscem. Co stoi dzisiaj przy ulicy Sienkiewicza 175? Przykro to mówić, ale… biurowiec… Ja wiem, że to miejsca pracy dla wielu ludzi i szanuję to, ale z tym miejscem, które powstało w 1969 roku ma wspomnienia wielu łodzian.

Niestety nie posiadam zdjęć basenu. W Internecie zaś można je znaleźć, ale tylko z okresu letniego, a ja uczęszczałem tam w okresie zimowym, gdy basen był przykryty żółtym balonem. Możecie też znaleźć zdjęcia z rozbiórki obiektu, ale jeśli macie z tym miejscem jakieś wspomnienia, to może lepiej nie szukajcie, bo to smutny widok.

Tik - tak - tik - tak, kto dogoni czas?

Tik - tak - tik - tak, kto dogoni czas?

Najprawdopodobniej (tak mi się wydaję, bo nie sprawdzałem, ale jak się mylę, to mnie poprawcie) większość ludzi naszego społeczeństwa pracuje. Kursuje dom – praca – dom - praca. Niektórzy, a zwłaszcza wśród moich znajomych czy też rówieśników łączą to także ze studiami. I co teraz? Jak znaleźć czas dla siebie?


Wyobraź sobie, albo po prostu przypomnij powrót do domu. Jedni wracają z pracy, inni z pracy poprzedzonej zajęciami na uczelni. Wchodzisz do domu i oczywistym jest, że musisz trochę odsapnąć. Zrobić sobie coś do jedzenia i spożyć przygotowany posiłek. Potem wielu z nas siada do komputera. Tu sobie włączy jakąś gierkę, tam obejrzy jakiś filmik, znowuż wejdzie na jakąś stronę zabijającą czas i co? No i w sumie już jest strasznie późno i pora się umyć i iść spać…

A obowiązki? Co w takim razie z tym wszystkim zrobić, aby mieć jeszcze czas na swoje pasje, sympatię, znajomych? Odpowiedź brzmi krótko i zwięźle: wybrać. Wybrać, czy wolisz dalej marnować czas przed komputerem, czy jednak robić coś pożytecznego. Wiadomo, człowiek musi od czasu do czasu odpocząć i się „odmóżdżyć”, ale wszystko z umiarem.

Hmm… na uczelni od początku roku akademickiego minął już miesiąc. Wracając z wakacji, w których miałem wiele wolnego czasu musiałem przerzucić się na zupełnie inny tryb zarządzania czasem. Gdy zauważyłem, że brakuje mi tych drogocennych sekund, minut i godzin, to zacząłem je oszczędzać. Muszę w tym momencie przyznać, że jednak wziąłem na siebie trochę za dużo obowiązków, co jest błędem, bo mimo tego, że już mocno ograniczyłem nic nie dające siedzenie przy komputerze, to jednak wciąż trochę mi tego czasu brakuje. Na szczęście taka sytuacja będzie trwała tylko przez jeden semestr, więc można się przemęczyć, aczkolwiek, jeśli wziąłeś na siebie zbyt wiele obowiązków, to trudno będzie coś z tym zrobić, jednak zawsze może być chociaż odrobinkę lepiej :)

Z czego więc dalej można oszczędzić? Jasna sprawa – w ostateczności ze snu :p Jednak tu także trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Mnie się zdarza czasami przysnąć na wykładzie :)

Jaki jest zatem złoty środek? Nie brać na siebie zbyt dużo obowiązków i nie marnować zbyt wiele czasu na głupoty. Jeśli masz problem z brakiem czasu, to mam dla Ciebie zadanie, które może ułatwić Ci życie:
  • Wypisz na kartce w lewym górnym rogu wszystkie swoje obowiązki i oszacuj ich czas wykonania
  • W prawym górnym rogu wypisz wszystkie swoje „czasowe grzeszki” i tak samo jak poprzednio, oszacuj ile czasu tutaj marnujesz
  • Teraz w lewym dolnym rogu napisz, ile zostaje Ci wolnego czasu, a także wypisz swoje pasje i inne czynności, na które nie masz czasu i ile chciałbyś przeznaczać na nie swoich drogocennych minut czy też godzin
  • Teraz będzie nieco trudniej – w prawym dolnym rogu napisz, ile czasu łącznie brakuje Ci na twoje pasje z lewego dolnego rogu. Następnie porównaj to z prawym górnym rogiem, gdzie napisałeś ile czasu marnujesz na głupoty.

Pora na najtrudniejszą część – wybór. Zastanów się, z czego mógłbyś zrezygnować, a co ograniczyć. Oczywiście nikt Ci nie każe rezygnować ze wszystkiego. Na początek możesz się ograniczyć do na przykład trzech czwartych marnowanego czasu, albo rozgrywać jedną rundę mniej w swojej ulubionej grze. Pewnie na początku będzie trudno i nie uda Ci się realizować całego planu, ale zawsze będziesz mieć trochę więcej czasu dla siebie, co zaowocuje po kilku tygodniach. Nie zapominaj także o tym, że zawsze może Ci w ciągu dnia wyskoczyć coś niespodziewanego, lecz możesz na taką okoliczność poświęcić czas, który zaplanowałeś na swoje „czasowe grzeszki”.
Austria 19-25.09 - Ostatni dzień zwiedzania i powrót do obowiązków dnia codziennego

Austria 19-25.09 - Ostatni dzień zwiedzania i powrót do obowiązków dnia codziennego

Kolejnego dnia był czas na bardziej muzealną część Graz. Nie tracąc czasu skierowałem swoje kroki do punktu informacji turystycznej, będącego w tym samym budynku, co pierwsze siedlisko obejrzanych przeze mnie po kupieniu biletu eksponatów. Po kupieniu biletu ulgowego, gdyż taki mi przysługiwał. Ponadto mogłem zakupić taki, który jednocześnie uprawniał mnie do wstępu do każdego muzeum w Graz w ciągu dwudziestu czterech godzin od momentu kupna wejściówki.  Nie wspominając o tym, że jego cena była niewiele wyższa od biletu wstępu do jednego muzeum, a zwiedziłem ich tego dnia chyba z pięć.


Wszedłem do… zbrojowni. Jeśli dobrze pamiętam, to budynek miał cztery piętra, a na każdym z nich pełno hełmów, napierśników, pełnych zbroi, halabard, mieczy, tarcz, sztyletów, pistoletów i strzelb, a także kilka armat. Widok na ten cały sprzęt sprzed wielu lat powoduje ogromny podziw i to nie tylko z powodu konstrukcji owych przedmiotów, ale także, że udało się tyle eksponatów znaleźć i zgromadzić w jednym miejscu! Jest tylko jedno „ale”: robienie zdjęć w tym muzeum jest zabronione :(


Po wyjściu z tak epickiego miejsca skierowałem się w kierunku wyjścia z centrum miasta, aby trafić do pałacu Eggenberg i znajdujących się na jego terenie atrakcji. Gdy już dotarłem na miejsce to okazało się, że park otaczający budynek jest ogromny! Co więcej, chodzą po nim samopas pawie - zupełnie jak w łódzkim zoo - które wcale nie boją się ludzi, a wręcz chodzą za nimi jakby żebrały o jedzenie.


Po wejście do pałacu okazało się, że jego zwiedzanie jest możliwe jedynie z przewodnikiem. No cóż, pewnie nic nie zrozumiem od niemieckiego przewodnika, ale przynajmniej porobię zdjęcia. Po kilku minutach okazało się, że przyszło dwóch przewodników – jeden mówiący po niemiecku dla całej reszty zgromadzonej wycieczki i osobny, rozmawiający po angielsku dla mnie i osoby mi towarzyszącej. Cudownie!


Budynek, który zwiedzałem można uznać kwadratem z dziedzińcem pośrodku. Przejście przez wszystkie pokoje na jednym piętrze zajęło bardzo dużo czasu. Nie dość, że kilka z nich było całkiem sporych, to ich mnogość przyprawia o zawrót głowy!


W tym samym pałacu znajduje się także muzeum sztuki, a także muzeum numizmatyki, więc jak ktoś lubi oglądać obrazy, rzeźby czy też monety, to znajdzie coś dla siebie.


Następnie znalazłem się w muzeum archeologicznym, gdzie mogłem zobaczyć kilka sarkofagów, fragmenty rzymskich, kamiennych kolumn, kilka niepełnych zbroi i sztyletów, którym w przeciwieństwie do muzeum w centrum miasta można było robić zdjęcia, biżuterie, wazy a także garnki. Wszystko sprzed wielu, wielu lat. Na zakończenie, przed wyjściem i powrotem do centrum odbyłem jeszcze spacerek po parku, oczywiście w towarzystwie ciekawskich pawi.


I to by było na tyle zwiedzania. Dzień zwieńczyliśmy kameralną posiadówką do późnych godzin nocnych. Następnego dnia, który swoją drogą nastał niezwykle szybko, nadszedł czas pakowania, a przy okazji poznania nowych twarzy, które miały zająć moje miejsce w domu znajomych lokatorek, więc wieczorkiem odbył się posiadówki ciąg dalszy.


Przed godziną dwudziestą drugą wszyscy wyszliśmy z domu na dworzec, aby odprowadzić wyjeżdżających. Krótkie pożegnanie i wsiadam do autokaru. Za dwie godziny powrót do Wiednia.


A w nim… hmm… no musze przyznać, że nie widziałem wcześniej Wiednia nocą. Byłem na tyle zmęczony, że nie miałem zbytniej ochoty go zwiedzać, tym bardziej, że zmuszony byłbym to uczynić z całym wywiezionym z domu dobytkiem. No, może prawie całym jak się później w Łodzi okazało, ale o tym później. Zmierzałem w stronę dworca autobusowego przez nie do końca przyjaźnie wyglądającą dzielnicę, ale nikt mnie nie zaczepiał. Jestem na miejscu – wszystko pozamykane. Cudownie, jedynie pięć i pół godziny czekania na dworcowym krześle.


Ranek, zmęczenie i mój autokar. Sprawdzenie biletu i co tu dużo mówić – pójście spać. Przespałem prawie całą drogę budząc się od czasu do czasu. Co ciekawe, po czeskiej stronie spotkała nas mgła, która bardzo ograniczała widoczność i która rozmyła się od razu po polskiej stronie. 


Znany i wielokrotnie tego roku odwiedzany dworzec Łódź Kaliska. Około godziny osiemnastej. Jutro na uczelnię… :( Wsiadłem w autobus i pojechałem do domu, o dziwo całkiem wypoczęty, gdyż spałem z przerwami koło jedenastu godzin. Wchodzę do domu i rozpakowuję rzeczy. Zostawiłem w Austrii u dziewczyn piżamę… ale wstyd! :D

Copyright © 2014 Bez Nazwy , Blogger