Łódź, jaką pamiętam - basen Olimpia

Łódź, jaką pamiętam - basen Olimpia

Ostatnio, gdy się obudziłem przypomniałem sobie pewien fakt z dzieciństwa. Wyjrzał na światło dzienne z zakamarków mojej pamięci dzięki temu, że ostatnio szedłem ulicą Sienkiewicza, a związana jest z tą ulicą pewna moja historia sprzed… około piętnastu lat, choć dokładnego roku nie pamiętam, ale było to wieki temu. Zapraszam Was więc na małą podróż do przeszłości.


Było to dawno, kiedy dorosły Marcin był jeszcze małym Marcinkiem. Mama jego stwierdziła, że jej mały synek będzie uczęszczał na basen. Ja swoją drogą nie miałem nic przeciwko i odkąd tylko zażyłem tej przyjemności, to do teraz ją lubię, mimo tego, że tak naprawdę dzisiaj umiem pływać tylko na plecach.

Wychodziliśmy więc w sobotę przed południem z domu i szliśmy na przystanek linii autobusowej numer 57 i robiliśmy całkiem sporą trasę, bo w sumie przez pół miasta. Wysiadaliśmy przy ulicy Sienkiewicza, numerze zaś 175. Gdzie dalej jechał autobus? Jakoś szczególnie mnie to nie zastanawiało. Wiem tylko, że skręcał w prawo w ulicę Tymienieckiego, a teraz skręca on wcześniej w ulicę Brzeźną.

Lecz wróćmy na Sienkiewicza. Wysiadałem z autobusu na chodnik, który dzisiaj jest taki sam, jak kilkanaście lat temu. Widziałem przed sobą ogrodzenie jakiegoś bliżej niesprecyzowanego terenu, który dzisiaj wygląda tak samo, jak kilkanaście lat temu. Wreszcie wchodziłem na basen, którego… dzisiaj już nie ma.

Wchodziłem do budynku basenu, by znaleźć się w przytulnej poczekalni w stylu PRL. Och, jak ja to uwielbiam. Wychowałem się wśród meblościanek, kineskopowych telewizorów i wygodnych foteli, w które się wpadało, niczym śliwka w kompot. Na jednym z takich foteli zasiadała moja rodzicielka, wyciągała książkę i czytała czekając na małego Marcinka. Mały Marcinek tymczasem szedł do szatniarki i zostawiał u niej legitymację szkolną, oraz (co do dziś doskonale pamiętam) zielony karnecik wstępu, wielkości około dwóch trzecich rzeczonej wcześniej legitymacji. W zamian otrzymywał kluczyk do szafki, w której zostawiał swoje rzeczy po przebraniu się.

Przed wejściem na basen trzeba było wziąć prysznic. Jakoś nic sobie z tego nie robiłem, bo potem trzeba było i tak czekać, aż poprzednia grupa wyjdzie z wody, a w korytarzu do basenu nie było zbyt ciepło. Może gdyby ktoś mi wtedy wytłumaczył po co się taki prysznic bierze przed wejściem na basen, to bym go zażywał, ale skoro nikt jakoś się do tego nie kwapił, to dziecko nie miało zamiaru robić czegoś, co było wtedy według niego zupełnie bez sensu :)

Wreszcie wszedłem. Hmm… i co teraz? Ratownik wyraźnie odczytał moje zakłopotanie i powiedział wyraźnie:

- Po lewej strona dla pływających – wskazał swoją prawą ręką – po prawej dla niepływających – wskazał lewą ręką. Posłusznie skierowałem się w prawo. W ten oto sposób zacząłem swoją przygodę z pływaniem.

To tylko garstka moich wspomnień związanych z tym miejscem. Co stoi dzisiaj przy ulicy Sienkiewicza 175? Przykro to mówić, ale… biurowiec… Ja wiem, że to miejsca pracy dla wielu ludzi i szanuję to, ale z tym miejscem, które powstało w 1969 roku ma wspomnienia wielu łodzian.

Niestety nie posiadam zdjęć basenu. W Internecie zaś można je znaleźć, ale tylko z okresu letniego, a ja uczęszczałem tam w okresie zimowym, gdy basen był przykryty żółtym balonem. Możecie też znaleźć zdjęcia z rozbiórki obiektu, ale jeśli macie z tym miejscem jakieś wspomnienia, to może lepiej nie szukajcie, bo to smutny widok.

Tik - tak - tik - tak, kto dogoni czas?

Tik - tak - tik - tak, kto dogoni czas?

Najprawdopodobniej (tak mi się wydaję, bo nie sprawdzałem, ale jak się mylę, to mnie poprawcie) większość ludzi naszego społeczeństwa pracuje. Kursuje dom – praca – dom - praca. Niektórzy, a zwłaszcza wśród moich znajomych czy też rówieśników łączą to także ze studiami. I co teraz? Jak znaleźć czas dla siebie?


Wyobraź sobie, albo po prostu przypomnij powrót do domu. Jedni wracają z pracy, inni z pracy poprzedzonej zajęciami na uczelni. Wchodzisz do domu i oczywistym jest, że musisz trochę odsapnąć. Zrobić sobie coś do jedzenia i spożyć przygotowany posiłek. Potem wielu z nas siada do komputera. Tu sobie włączy jakąś gierkę, tam obejrzy jakiś filmik, znowuż wejdzie na jakąś stronę zabijającą czas i co? No i w sumie już jest strasznie późno i pora się umyć i iść spać…

A obowiązki? Co w takim razie z tym wszystkim zrobić, aby mieć jeszcze czas na swoje pasje, sympatię, znajomych? Odpowiedź brzmi krótko i zwięźle: wybrać. Wybrać, czy wolisz dalej marnować czas przed komputerem, czy jednak robić coś pożytecznego. Wiadomo, człowiek musi od czasu do czasu odpocząć i się „odmóżdżyć”, ale wszystko z umiarem.

Hmm… na uczelni od początku roku akademickiego minął już miesiąc. Wracając z wakacji, w których miałem wiele wolnego czasu musiałem przerzucić się na zupełnie inny tryb zarządzania czasem. Gdy zauważyłem, że brakuje mi tych drogocennych sekund, minut i godzin, to zacząłem je oszczędzać. Muszę w tym momencie przyznać, że jednak wziąłem na siebie trochę za dużo obowiązków, co jest błędem, bo mimo tego, że już mocno ograniczyłem nic nie dające siedzenie przy komputerze, to jednak wciąż trochę mi tego czasu brakuje. Na szczęście taka sytuacja będzie trwała tylko przez jeden semestr, więc można się przemęczyć, aczkolwiek, jeśli wziąłeś na siebie zbyt wiele obowiązków, to trudno będzie coś z tym zrobić, jednak zawsze może być chociaż odrobinkę lepiej :)

Z czego więc dalej można oszczędzić? Jasna sprawa – w ostateczności ze snu :p Jednak tu także trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Mnie się zdarza czasami przysnąć na wykładzie :)

Jaki jest zatem złoty środek? Nie brać na siebie zbyt dużo obowiązków i nie marnować zbyt wiele czasu na głupoty. Jeśli masz problem z brakiem czasu, to mam dla Ciebie zadanie, które może ułatwić Ci życie:
  • Wypisz na kartce w lewym górnym rogu wszystkie swoje obowiązki i oszacuj ich czas wykonania
  • W prawym górnym rogu wypisz wszystkie swoje „czasowe grzeszki” i tak samo jak poprzednio, oszacuj ile czasu tutaj marnujesz
  • Teraz w lewym dolnym rogu napisz, ile zostaje Ci wolnego czasu, a także wypisz swoje pasje i inne czynności, na które nie masz czasu i ile chciałbyś przeznaczać na nie swoich drogocennych minut czy też godzin
  • Teraz będzie nieco trudniej – w prawym dolnym rogu napisz, ile czasu łącznie brakuje Ci na twoje pasje z lewego dolnego rogu. Następnie porównaj to z prawym górnym rogiem, gdzie napisałeś ile czasu marnujesz na głupoty.

Pora na najtrudniejszą część – wybór. Zastanów się, z czego mógłbyś zrezygnować, a co ograniczyć. Oczywiście nikt Ci nie każe rezygnować ze wszystkiego. Na początek możesz się ograniczyć do na przykład trzech czwartych marnowanego czasu, albo rozgrywać jedną rundę mniej w swojej ulubionej grze. Pewnie na początku będzie trudno i nie uda Ci się realizować całego planu, ale zawsze będziesz mieć trochę więcej czasu dla siebie, co zaowocuje po kilku tygodniach. Nie zapominaj także o tym, że zawsze może Ci w ciągu dnia wyskoczyć coś niespodziewanego, lecz możesz na taką okoliczność poświęcić czas, który zaplanowałeś na swoje „czasowe grzeszki”.
Austria 19-25.09 - Ostatni dzień zwiedzania i powrót do obowiązków dnia codziennego

Austria 19-25.09 - Ostatni dzień zwiedzania i powrót do obowiązków dnia codziennego

Kolejnego dnia był czas na bardziej muzealną część Graz. Nie tracąc czasu skierowałem swoje kroki do punktu informacji turystycznej, będącego w tym samym budynku, co pierwsze siedlisko obejrzanych przeze mnie po kupieniu biletu eksponatów. Po kupieniu biletu ulgowego, gdyż taki mi przysługiwał. Ponadto mogłem zakupić taki, który jednocześnie uprawniał mnie do wstępu do każdego muzeum w Graz w ciągu dwudziestu czterech godzin od momentu kupna wejściówki.  Nie wspominając o tym, że jego cena była niewiele wyższa od biletu wstępu do jednego muzeum, a zwiedziłem ich tego dnia chyba z pięć.


Wszedłem do… zbrojowni. Jeśli dobrze pamiętam, to budynek miał cztery piętra, a na każdym z nich pełno hełmów, napierśników, pełnych zbroi, halabard, mieczy, tarcz, sztyletów, pistoletów i strzelb, a także kilka armat. Widok na ten cały sprzęt sprzed wielu lat powoduje ogromny podziw i to nie tylko z powodu konstrukcji owych przedmiotów, ale także, że udało się tyle eksponatów znaleźć i zgromadzić w jednym miejscu! Jest tylko jedno „ale”: robienie zdjęć w tym muzeum jest zabronione :(


Po wyjściu z tak epickiego miejsca skierowałem się w kierunku wyjścia z centrum miasta, aby trafić do pałacu Eggenberg i znajdujących się na jego terenie atrakcji. Gdy już dotarłem na miejsce to okazało się, że park otaczający budynek jest ogromny! Co więcej, chodzą po nim samopas pawie - zupełnie jak w łódzkim zoo - które wcale nie boją się ludzi, a wręcz chodzą za nimi jakby żebrały o jedzenie.


Po wejście do pałacu okazało się, że jego zwiedzanie jest możliwe jedynie z przewodnikiem. No cóż, pewnie nic nie zrozumiem od niemieckiego przewodnika, ale przynajmniej porobię zdjęcia. Po kilku minutach okazało się, że przyszło dwóch przewodników – jeden mówiący po niemiecku dla całej reszty zgromadzonej wycieczki i osobny, rozmawiający po angielsku dla mnie i osoby mi towarzyszącej. Cudownie!


Budynek, który zwiedzałem można uznać kwadratem z dziedzińcem pośrodku. Przejście przez wszystkie pokoje na jednym piętrze zajęło bardzo dużo czasu. Nie dość, że kilka z nich było całkiem sporych, to ich mnogość przyprawia o zawrót głowy!


W tym samym pałacu znajduje się także muzeum sztuki, a także muzeum numizmatyki, więc jak ktoś lubi oglądać obrazy, rzeźby czy też monety, to znajdzie coś dla siebie.


Następnie znalazłem się w muzeum archeologicznym, gdzie mogłem zobaczyć kilka sarkofagów, fragmenty rzymskich, kamiennych kolumn, kilka niepełnych zbroi i sztyletów, którym w przeciwieństwie do muzeum w centrum miasta można było robić zdjęcia, biżuterie, wazy a także garnki. Wszystko sprzed wielu, wielu lat. Na zakończenie, przed wyjściem i powrotem do centrum odbyłem jeszcze spacerek po parku, oczywiście w towarzystwie ciekawskich pawi.


I to by było na tyle zwiedzania. Dzień zwieńczyliśmy kameralną posiadówką do późnych godzin nocnych. Następnego dnia, który swoją drogą nastał niezwykle szybko, nadszedł czas pakowania, a przy okazji poznania nowych twarzy, które miały zająć moje miejsce w domu znajomych lokatorek, więc wieczorkiem odbył się posiadówki ciąg dalszy.


Przed godziną dwudziestą drugą wszyscy wyszliśmy z domu na dworzec, aby odprowadzić wyjeżdżających. Krótkie pożegnanie i wsiadam do autokaru. Za dwie godziny powrót do Wiednia.


A w nim… hmm… no musze przyznać, że nie widziałem wcześniej Wiednia nocą. Byłem na tyle zmęczony, że nie miałem zbytniej ochoty go zwiedzać, tym bardziej, że zmuszony byłbym to uczynić z całym wywiezionym z domu dobytkiem. No, może prawie całym jak się później w Łodzi okazało, ale o tym później. Zmierzałem w stronę dworca autobusowego przez nie do końca przyjaźnie wyglądającą dzielnicę, ale nikt mnie nie zaczepiał. Jestem na miejscu – wszystko pozamykane. Cudownie, jedynie pięć i pół godziny czekania na dworcowym krześle.


Ranek, zmęczenie i mój autokar. Sprawdzenie biletu i co tu dużo mówić – pójście spać. Przespałem prawie całą drogę budząc się od czasu do czasu. Co ciekawe, po czeskiej stronie spotkała nas mgła, która bardzo ograniczała widoczność i która rozmyła się od razu po polskiej stronie. 


Znany i wielokrotnie tego roku odwiedzany dworzec Łódź Kaliska. Około godziny osiemnastej. Jutro na uczelnię… :( Wsiadłem w autobus i pojechałem do domu, o dziwo całkiem wypoczęty, gdyż spałem z przerwami koło jedenastu godzin. Wchodzę do domu i rozpakowuję rzeczy. Zostawiłem w Austrii u dziewczyn piżamę… ale wstyd! :D

Austria 19-25.09 - Miasto docelowe

Austria 19-25.09 - Miasto docelowe

Witajcie w Graz – mieście, gdzie poruszanie się autem średnio się opłaca z uwagi na to, że w całym, lub prawie całym jego obrębie jest ograniczenie do 30 km/h. Idąc w środku nocy jego ulicami nie sposób nie zauważyć wszechobecnego i bardziej opłacalnego środka transportu – rowerów, które są przypinane do standardowych rowerowych stojaków, do samego siebie metodą koło z ramą, lub nie są przypinane wcale. W pierwszym momencie można by nawet pomyśleć, że nie ma tu złodziei, jednak to wrażenie zniknęło, gdy jednego z kolejnych dni ujrzałem rower bez koła i kolejny bez siodełka.


Szedłem, aż w końcu zauważyłem całkiem ładny budynek. Jego "ładność" nie polegała w jego konstrukcji, o nie, polegała na tym, że prawie cała kamienica jest obrośnięta bluszczem, co jest bardzo bliskie memu sercu, z uwagi na to, że jedna moja ciocia mieszkała w podobnie obrośniętym bloku… póki bluszczu nie ścięto z powodu myszy :( Nie pozostało mi nic innego, niż wejść do środka, zdjąć plecak, który w sumie w tym roku zwiedził już niezłą część Europy i pójść spać.


Kolejny dzień, a wraz z nim wyjrzenie przez okno pozwoliło mi zauważyć jeszcze jedną przypadłość Graz. Mianowicie bardzo popularne są tu stare okiennice otwierane na boki, a także coś, czego do tej pory nigdzie indziej nie wdziałem – rolety, które można, że tak to ujmę złamać w połowie i tak jakby je uchylić. Trudno to opisać słowami, dlatego możecie to zobaczyć na poniższym zdjęciu przedstawiającym tę osobliwość.


Nie ma co stać po próżnicy w domu, mój czas w tym mieście jest ograniczony, więc nie można go marnować. Po wyjściu z budynku szybko okazało się, że tuż obok znajduje się całkiem wysoki kościół, więc raczej się nie zgubię, gdy wracając do kamienicy będę się kierował w stronę takiego punktu orientacyjnego.


Szybki spacer do sklepu, odniesienie zakupów do kwatery i czas wyruszyć coś zwiedzić. Godzina, zważywszy na późną porę wstania z łóżka nie była zbyt wczesna, więc najlepszym pomysłem było zwiedzanie okolicznego, całkiem sporego parku, którego pewne części okazały się… ostoją ludzi, z którymi nie bardzo chciałbym mieć do czynienia. Na szczęście nikt jakoś specjalnie spacerujących nie zaczepia.


Dzień się chylił ku końcowi, a temperatura zaczęła spadać, więc nadeszła pora na powrót do domu i w sumie wypadałoby poznać się bliżej ze współlokatorkami, bo mimo tego, że jestem introwertykiem, to nieodzywanie się z nimi przez te kilka dni byłoby… hmm… trochę niegrzeczne. Na szczęście dziewczyny okazały się całkiem miłe i można było z nimi bez przeszkód pogadać w każdej wolnej chwili :)


Kolejny dzień, kolejna wyprawa. Gdzie tym razem? Tym razem górujący nad całym miastem zamek Schloßberg. Wieża zegarowa na wzgórzu zamkowym jest… dziwna, gdyż role wskazówek są zamienione. Zaś droga na wzgórze prowadzi labiryntem schodków. Ze szczytu widać piękną panoramę, gdzie szczególnie ładnie wyglądają stare, spadziste dachy, oraz wznoszące się na horyzoncie góry. A co można zobaczyć, gdy już się wejdzie na te wszystkie schody? Oprócz wieży znajduje się tu przytulny ogródek, kilka altanek i cztery zabytkowe działa.


Po zejściu na dół pokręciłem się jeszcze trochę po mieście i wróciłem do domu coś zjeść, aby wreszcie zakończyć ten dzień powrotem na zamek, gdyż podobno wieczorem robi całkiem niezłe wrażenie.


Gdy tam wróciłem, spostrzegłem w skale jakieś dziwne wejście. Wejście, które okazało się tunelem przez całą górę. Niesamowite! Prawie jak w kopalni, tyle, że nie pod poziomem terenu.


Wszedłszy na górę widać, że miasto w nocy wygląda zupełnie inaczej – i ma to w sobie trochę uroku, choć szczerze mówiąc, to każde miasto po zmroku wygląda inaczej i prawie każde jest wtedy przepiękne.


Czas powrotu. Schodzę i słyszę jakieś dziwne dźwięki. Źródłem dźwięków był borsuk i to nie jeden, a dwa. Niestety skrywały się w mroku i aparat… no cóż, nie jest na tyle czuły, co ludzkie oko, więc zdjęć zwierzaka, a tym bardziej jego ostrych zdjęć nie posiadam :( Niemniej jednak było to ciekawe przeżycie :)


Na kolejny dzień został zaplanowany ogród botaniczny. Na jego reprezentacyjnej części znajdziemy trzy połączone ze sobą szklarnie z o dziwo nie szkła, a pleksi, o dziwnych kształtach, zaś dalej można ujrzeć starą i prawdopodobnie nie bardzo użytkowaną szklarnie, która przypomina powojenny bunkier.


Jednak nie samym ogrodem botanicznym człowiek żyje. Czas na dalsze zwiedzanie. Po drodze znalazłem kolejny park, tym razem z jakąś wytyczoną ścieżką do biegania. Biegać mi się nie chciało, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby się taką drogą przejść. A co można zobaczyć po drodze? Jak wyglądają obrzeża miasta, które spokojnie można nazwać wsią. Można także spojrzeć na góry z zupełnie innej perspektywy.


Zszedłem do jednej z większych ulic przelotowych przez miasto. Do centrum niezły kawałek drogi, więc w sumie można się do niego wybrać dojeżdżającym do znajdującej się nieopodal krańcówki tramwajem, przy której znajduje się tramwajowe muzeum, które niestety było już nieczynne. Co ciekawe, na obrzeżach miasta dla każdej linii tramwajowej jest jeden tor, który rozwidla się przy przystankach. Z jednej strony oszczędność i możliwość poprowadzenia trasy w inny sposób, a z drugiej konieczność czekania, aby tramwaj z naprzeciwka wjechał na przystankowe rozwidlenie.


Powróciwszy do miasta na koniec dnia nie mogłem sobie odmówić kawałka czekoladowego tortu wiedeńskiego. Pyszności! :)

Austria 19-25.09 - Ostatni wyjazd w tym roku

Austria 19-25.09 - Ostatni wyjazd w tym roku

No cóż, muszę przyznać, że jak w zeszłe wakacje nie wyściubiłem nosa z mojej rodzinnej Łodzi, tak w tym roku wyrobiłem normę podróży za 2 lata. Odwiedziny na Ukrainie i w Czechach były niezapomnianym przeżyciem, ale… czekała mnie jeszcze jedna podróż :)


Otóż za naszą południowo-zachodnią granicą, a nawet za granicą kolejnego państwa z moją ojczyzną sąsiadującego wylądowały dwie dziewczyny na stażu, które miałem przyjemność poznać i miałem możliwość nocować w ich wynajmowanym mieszkaniu przez kilka dni. Hmm… tak w sumie, to czemu nie? Nocleg za darmo (by nie powiedzieć, że za flaszkę) powoduje, że koszty wyjazdu drastycznie spadają. Nie ma co stać po próżnicy, czas zacząć się pakować :)


Dnia to było 18 września, a właściwie, to już schyłek tego dnia się zbliżał. Odpowiednio wcześniej wrzuciłem w harmonogram wpis o zakończeniu mojej ostatniej górskiej podróży tak, aby był dostępny w sobotę, gdy byłem za granicą, tym bardziej, że na drugi dzień po powrocie do domu miał się zaczynać kolejny semestr studiów, na które jeszcze uczęszczam. Wracając do tematu: z torbą i nieodłącznym plecakiem stawiłem się na miejscu dobrze już znanym i wielokrotnie przeze mnie odwiedzonym w tym roku. Mowa o dworcu Łódź-Kaliska. Punktualnie 5 minut po północy podjechał autokar. Planowany czas podróży: 11 godzin i 40 minut. Dobranoc.


Austria. Państwo znane mi głównie z gry Eurobiznes. Nie wiedziałem o tym kraju nic, poza tym, jaką posługują się walutą i że rozmawiają w znienawidzonym przeze mnie języku, który w moim mniemaniu pochodzi prosto z piekła, a każde słowo w nim wypowiedziane brzmi jak groźba rychłej śmierci. Patrząc na te wszystkie napisy z przeróżnymi umlautami i i ulicami kończącymi się na straße powoli i z trudem, ale jednak zaczęły mi się przypominać poszczególne słowa i łatwe zwroty, których uczyłem się przeszło 6 lat temu, gdy miałem zajęcia z tego języka w technikum. Jednak na szczęście w większości miejsc można było porozumiewać się w według mnie ładniej brzmiącym języku – angielskim.


Wiedeń. Znalazłem się na czymś, co w Polsce określamy mianem starówki. Szczerze mówiąc, to przypominała mi coś pomiędzy starówką Pragi, a Gdańska. Po podziwianiu koni przyszedł czas pozwiedzać… i zgubić się. Nie było to trudne zważywszy na brak przygotowania. Do zapamiętania na przyszłość: mapa to podstawa ^^.


Po spędzeniu tutaj kilkudziesięciu minut widać, że jest to zupełnie inne państwo. Z resztą, widać to chyba po każdym przekroczeniu granicy. To, co mnie zaskoczyło, to wybiegi dla… psów. Poważnie, w Wiedniu znalazłem teren ogrodzony tak, jak osiedlowe parki zabaw z przeznaczeniem na zabawę psiarzy i ich pupili.


Kolejna rzecz, która dziwi, a także szokuje i zadaje pytanie: „co to ma być”, to przepuszczanie pieszych przez pojazdy na drodze. Kierowca autobusu jest w stanie zatrzymać się na środku skrzyżowania tarasując je w całości tylko dlatego, że jeden człowiek stoi przy pasach! Dla mnie jest to szczyt głupoty, gdyż uważam, że pieszy jest na drodze intruzem i to, czy ja go przepuszczę, czy też nie, to tylko moja wolna wola, a nie nakaz, który nieprzestrzegany podobno prowadzi w Austrii do wysokich mandatów. Droga jest dla pojazdów, a chodnik dla pieszych i jak pieszy chce przekroczyć krawężnik, to powinien się dostosować.


Czas na przerwę. W poszukiwaniu jakiejś przytulnej kawiarenki spostrzegłem zabawne trio grajków z założonymi na czerep końskimi łbami xD Rozbawiony po chwili odpoczywałem delektując się gorącą czekoladą i ciastkiem (strudlem?) jabłkowym.


Czas na wesołe miasteczko! Ostatnio dowiedziałem się, że podobno to, znajdujące się w Wiedniu jest największym w Europie. Fakt, sprawia wrażenie całkiem sporego, ale nie przypuszczałem, że aż tak. A co tam można robić? Hmm… prawie wszystko :p Znajdują się tam 2 diabelskie młyny, w tym jeden gondolowy, chyba 4 tory małych samochodzików, tor gokartowy, ale ze słabymi maszynkami, chyba ze 4 strzelnice, strzelanie z łuku (polecam :)), zbijanie puszek, ze 3 domy strachów i wiele innych atrakcji. Jednak cały czas uważam, że lepszą miejscówką jest „wesołe miasteczko” w Prypeci (o którym pisałem tutaj).


A jak to wszystko wygląda cenowo? Nooo… ja mam umysł ścisły, więc wszystko przeliczam i… drogo w… nooo… bardzo drogo. Gdyby zamienić znaczek EUR na PLN, a cenę zostawić taką, jaką ją zastaliśmy, to ceny byłyby względnie podobne do polskich.


Dzień chylił się ku końcowi, co obwieszczało zachodzące powoli słońce. Jednakże musiałem poczekać w stolicy Austrii, gdyż czekała mnie podróż do jeszcze innego miasta, a bus miał odjechać z przystanku o godzinie 22:45. Chcąc więc wytracić trochę czasu znowu coś zjadłem na mieście, a także zabrałem uprzednio zostawione w przechowalni dworcowej bagaże. Doba i mój czas na zwiedzanie Wiednia powoli zbliżały się ku końcowi.

Copyright © 2014 Bez Nazwy , Blogger