Dzień lenia

Dzień lenia

Wczoraj załączył mi się leń. Nie taki jak zawsze, znacznie większy, potężniejszy i trudniejszy do odgonienia. Co z tym zrobić?


Użyję tutaj odpowiedzi, której można udzielić na każde pytanie: to zależy. Czasami po prostu organizm potrzebuje trochę zwolnić. Co prawda mam parę rzeczy do zrobienia, ale nic z nich nie wymaga, aby były wykonane „na już”. Praktycznie rzecz biorąc prawie cały wczorajszy dzień spędziłem bezproduktywnie. Raz na jakiś czas taki odpoczynek zwyczajnie nam się należy. Człowiek to nie maszyna, a nawet maszyny też czasem potrzebują wytchnienia. Uważam, że taki dzień odpoczynku od wszystkiego raz na jakiś czas zwyczajnie nam przysługuje.

Co jednak, jeśli taki stan utrzymuje się dłużej? Co jeśli mamy większego lenia już któryś dzień z rzędu? Tutaj sytuacja się komplikuje. Najprostszym rozwiązaniem jest wyjazd na kilka dni, ale wiadomo, nie zawsze można sobie na to pozwolić. Zamiast siedzenia w domu przed komputerem czy też telewizorem, tudzież leżenia w łóżku polecam proste oderwanie się od rutyny: dłuższy spacer, niekoniecznie po osiedlu, ale po jakimś większym, zalesionym terenie, z dala od miastowego zgiełku na przykład po łódzkim Arturówku lub Łagiewnikach. Dobrą alternatywą jest też książka z Twojego ulubionego gatunku. Utonięcie w historii postaci literackiej może nieźle odprężyć i dodać nam sił do działania.

Sposobów jest mnóstwo, a każdy będzie działał lepiej lub gorzej w zależności od Twojego charakteru i upodobań. Trzeba tylko się zabrać za zniwelowanie lenia, przy czym właśnie to zabranie się będzie najtrudniejsze.

Narty! Narty! Narty!

Narty! Narty! Narty!

Wczesne wstawanie, litry czerwonego barszczu i gorącej czekolady, oraz zakwasy. Dużo zakwasów. Tak w kilku słowach można podsumować kilka moich ostatnich dni.


Uwielbiam jazdę na nartach. Jeśli tylko mam do dyspozycji parę wolnych dni w zimie, to staram się wyjechać w góry. Zwykle do tego samego miejsca – Szklarskiej Poręby – miejscowości, którą po tylu latach można by już nazwać moim drugim domem. Byłem tu tyle razy, że trudno zliczyć. Może kiedyś w końcu wyjadę na narty do jakiejś innej miejscowości, na przykład zagranicznej, ale nie wiem, kiedy to się stanie. Póki co, przywiązanie do tej mieściny bierze górę nad cenami, które z roku na rok są wyższe i w którymś sezonie prawdopodobnie zagranica stanie się tańsza.

Jak zwykle panikowałem w sprawie jednej kwestii – pogody. A może nie będzie śniegu? A może stopnieje? A może będzie tępy i nici z jazdy? Na szczęście okazało się, że śnieg jest i w wyższych partiach gór ma się dobrze. Na dole jeździ się już trochę gorzej i po południu robi się śnieżne bagienko. Przez pierwsze dwa dni pogoda była jak dla mnie zbyt ciepła. Po zjechaniu na dół trzeba było się rozbierać, a w drodze na górę ponownie ubierać. Dwa ostatnie dni wyglądały pod tym względem dużo lepiej – było mroźno, a widoczność powyżej średniej stacji wyciągu była ograniczona, dzięki czemu na stoku był mniejszy tłum – i bardzo dobrze! :)

Wjeżdżając prawie na sam szczyt zadawałem sobie pytanie, które siedzi w mojej głowie już od poprzedniego sezonu: może tym razem czarna trasa będzie czynna. FIS, bo takie oznaczenie ma ta nartostrada, to najtrudniejsza z dostępnych tutaj tras. Wyciąg prowadzący na nią nazywa się „Ściana”, co już samo w sobie daje do myślenia. Niestety jest tam za mało śniegu i kosodrzewina, nieliczne iglaki, które zechciały tam wyrosnąć, oraz skałki wystają ponad warstwę białego puchu. Z drugiej strony może to i dobrze, bo dzięki temu nie odważyłem się tamtędy jechać i jeszcze żyję :p

Niestety tydzień się kończy i nie pozostało mi wiele chwil na stoku, więc będę musiał wykorzystać to, co mi pozostało. Szkoda też, że mięśnie, które się przydają podczas jazdy na nartach, przez resztę roku sflaczeją i gdy kolejny raz zdecyduję się na białe szaleństwo, to znowu będzie się ono wiązało z zakwasami ;p

Łódź, jaką pamiętam - Dworzec Północny

Łódź, jaką pamiętam - Dworzec Północny

Wróćmy jeszcze raz do czasów, kiedy w prawie każdym polskim mieszkaniu stała meblościanka, a dzieciaki całe dnie spędzały na dworze. Czasów, do których mam sentyment i do miejsc, które od tego czasu mocno się zmieniły.

Kiedy autor tego wpisu był jeszcze małym szczylem, czasami z rodzicami jeździł do rodziny do miejscowości oddalonej od Łodzi o jakieś 30 kilometrów w kierunku północno-wschodnim. Zwykle trzyosobowa rodzinka zbierała się przy przystanku przed skrzyżowaniem ulic Wojska Polskiego i Strykowskiej. Jednak, gdy potrzeba wycieczki następowała w dzień, kiedy można było się spodziewać większej ilości chętnych na opuszczenie Łodzi i istniała obawa, że w busie miejsc już nie będzie, jeździliśmy tramwajem linii 6 do Dworca Północnego.


Dworzec Północny kiedyś...



Dworzec ten w czasach świetności był nie byle jaki. Konstrukcja w stu procentach uosabiała w sobie ducha PRL. Przepych kilkunastu stanowisk autobusowych bił po oczach, a zadaszenie Dworca chroniło przed słońcem w kolejce po bilet od przewoźnika. Może to miejsce rysuje się w mojej pamięci takie wielkie dlatego, że byłem ledwie chłystkiem, który odrastał od ziemi, a może było takie rzeczywiście. Nie ważne. Ważne, że miejsce było według mnie całkiem ładne i spełniało swoją powinność w należyty sposób.


… i dworzec północny dziś…



Nie bez powodu teraz użyłem małej litery, a nie tak, jak wcześniej dużej. Spójrzcie na ten dworzec. Co prawda jest to teraz pomieszczenie zamknięte, więc ma to swoje plusy, szczególnie w takie dni, jak dziś, gdy stanie w bezruchu na mrozie niewątpliwie nie należy do największych przyjemności, ale… więcej zalet nie widzę. Według mnie jest to budka postawiona „na odwal się”, żeby tylko była. Z drugiej strony teraz więcej ludzi niż wcześniej jest zmotoryzowanych, a co za tym idzie podróżnych, którzy czekają na busa na przystanku jest mniej, więc może nie jest potrzebna taka konstrukcja, jak wcześniej. Niemniej jednak w mojej pamięci cały czas stoi piękny Dworzec Północny, do którego obecny według mnie wcale się nie umywa.

Może jestem sentymentalny. Fakt, trochę rozczulają mnie wspomniane na początku meblościanki, gdyż przypominają mi moje dzieciństwo. Od zmiany dworca, bo remontem ciężko to nazwać, minęło już kilka ładnych lat. Łódź idzie do przodu. Niech jednak idzie do przodu ze smakiem i niech ten rozwój będzie nie tylko funkcjonalny, ale także cieszący oko.

Archiwalne zdjęcie zostały udostępnione przez stronę Bałuty-Doły

W Polsce nie ma pracy?

W Polsce nie ma pracy?

Wiele razy słyszałem, że w Polsce nie ma pracy. Również często słyszałem o bezrobociu w naszym kraju. Czy rzeczywiście tak ciężko dostać w naszym państwie pracę?


Według mnie nie. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale ktoś, kto będzie chciał pracować zawsze coś dla siebie znajdzie, a jak komuś to wisi, to będzie narzekał i żył z zasiłku, póki będzie mu on przyznawany. Co prawda nie wiem jak jest w mniejszych miejscowościach, ale w większości bardziej zaludnionych miast zatrudnienie można znaleźć, chociażby w jakimś popularnym fast foodzie. Dla wielu nie jest to może praca marzeń, ale można to potraktować jako formę przejściową, dopóki nie znajdzie się czegoś lepszego. Rozumiem, że trzeba dojeżdżać z takiej mniejszej miejscowości do większej, ale można się przeprowadzić do większego miasta lub poszukać takiego zarobku, który wynagrodzi trud codziennego przemieszczania się.

W sytuacji, gdy znasz język obcy jest jeszcze łatwiej. Niektórzy pracodawcy wręcz biją się o takiego pracownika. Co prawda wiele ofert dla ludzi, którzy posługują się innym językiem, ale nie mają wiedzy, która jest potrzebna w danej pracy, to call center, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby starać się o awans albo szukać lepszego zajęcia.

Jest jeszcze inna możliwość, ale to już dla bardziej zaradnych ludzi, którzy potrafią dbać o dopełnienie prawnych obowiązków. Mowa o założeniu własnej działalności gospodarczej. Tu już droga nie jest taka prosta. Musisz liczyć się z pewnym ryzykiem. Firma może przez pewien czas przynosić straty, nie przyciągać klientów, czy też upaść i okazać się totalną klapą. Niemniej jednak założenie własnej firmy może się też okazać najlepszą decyzją w Twoim życiu. Ja raczej nie podjąłbym się takiego przedsięwzięcia, dlatego też szanuję osoby, które spróbowały, nawet jeśli im się nie udało.

Czy znajdę pracę w swoim zawodzie?


Tu dopiero według mnie zaczynają się schody. Jeśli kształciłeś się w kierunku, w którym o pracę jest ciężko, to możesz mieć z tym kłopot. Co jednak, jeśli już kształcisz się w zawodzie, w którym nie możesz znaleźć pracy? Możesz się zatrudnić w innym zawodzie i cały czas szukać wymarzonego zajęcia. Jest też inne rozwiązanie. Wiele firm oferuje szkolenia z różnych dziedzin, dzięki którym możesz uzyskać wiedzę niezbędną do zatrudnienia w danej branży. Co prawda większość z tych szkoleń jest płatna, ale być może znajdziesz coś dla siebie, co Cię zainteresuje i jednocześnie nie wyczyści Twojego portfela.

Według mnie praca w naszym kraju jest, pytanie brzmi: czy w takim zawodzie, którego się nauczyłeś. Nie mówię, żeby na siłę kształcić się w dziedzinie, która Ci nie odpowiada, bo to nie ma sensu, ale warto mieć jednak gdzieś tam z tyłu głowy świadomość, że kiedyś trzeba będzie się z czegoś utrzymywać.

Copyright © 2014 Bez Nazwy , Blogger