Kto Cię nauczył śmiecić?

Kto Cię nauczył śmiecić?

Jak w tytule wpisu. Kto nauczył Cię śmiecić? Rodzice? Koledzy? A może lenistwo?

Od dziecka mnie uczono, że jak mi upadnie jakiś papierek, chusteczka, cokolwiek, to powinienem to podnieść. Tak po prostu. Nieważne, że wypadło mi z ręki czy też kieszeni. Albo, że nie trafiłem do kosza. I wydaje mi się to całkiem normalne tym niemniej, że nie wymaga to niewiadomo jakich zdolności od przeciętnego, zdrowego człowieka, któremu nie dokuczają plecy i kolana.


Tak wygląda trawnik przed skrzyżowaniem, przez które przejeżdżam pięć razy w tygodniu. Piękny nieprawdaż? Można pobawić się, w „kto naliczy więcej petów”. Człowieku palący w samochodzie, zwracam się do Ciebie z pytaniem następującym: czy posiadasz w swoim przesiąkniętym papierosowym smrodem aucie popielniczkę? A umiesz z niej korzystać? Zakładam, że masz przynajmniej te osiemnaście lat, które po zdaniu kursu prawa jazdy uprawniają Cię do prowadzenia pojazdów, więc nie powinieneś mieć trudności z obsługą popielniczki samochodowej i opróżnianiem jej co czas jakiś. Ale co ja tam wiem. Według mnie samochód jest miejscem, w którym nie powinno się palić, ani jeść, bo się kruszy, więc może jakiś dziwny jestem.

Jak myślicie, czemu ktoś wymyślił, aby w ciągu roku jeden dzień ustanowić dniem sprzątania świata? Właśnie przez takich ludzi, których nie obchodzi, czy śmieć przez nich wyrzucony leży w koszu, czy na trawniku. No to jak ma być czysto? Wszyscy żyjemy na tej samej planecie, czemu więc sami sobie szkodzimy?

Nie mówię, żeby zaraz brać worki na śmieci, jednorazowe rękawiczki i wybiegać na miasto w celu jego sprzątania. To nie pomoże, póki śmiecący ludzie będą śmiecić. Według mnie każdy powinien sprzątać po sobie. Wtedy byłoby w miarę czysto. Mam nadzieję, że ten wpis trafi chociaż do jednej osoby, która śmieci. Może zmieni swój pogląd i przestanie tak robić.

Marzenie z dzieciństwa

Marzenie z dzieciństwa

Ostatnio przeglądając sieć w poszukiwaniu materiałów dotyczących pewnej gry natknąłem się na zaskakującą mnie rzecz. Być może wielu z Was o tym wiedziało wcześniej, bo muszę przyznać, że swoim znaleziskiem Ameryki nie odkryłem, ale mnie to trochę zamurowało.


O co chodzi? O to, że człowiek, który późno wstaje, ogarnia trochę swoje życie, po czym gra przez bite osiem godzin, pozwalając swoje wyczyny oglądać na żywo, nagrywając filmy na youtube i idąc spać późno w nocy… zarabia na tym. Najnormalniej w świecie żyje z tego. Ma swoich subskrybentów, którzy płacą mu za to, że gra, przed nagranymi materiałami puszcza reklamy, z których też ma pieniądze i w ten sposób zarabia. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam o to pretensji. Ba! szanuję, że ktoś potrafił tak wszystko ogarnąć, żeby mu się to opłacało.

Cała magia w takim działaniu polega także na tym, że gdy byłem mały i dostałem swój pierwszy komputer, marzyłem, jak z resztą wielu moich rówieśników, o takiej pracy! Wyobrażaliśmy sobie, że takie zajęcie byłoby najlepszym, co mogłoby nas w życiu spotkać! I nagle po piętnastu latach, gdy marzenie dawno już wpadło do kuferka oznaczonego napisem „zapomniane” okazuje się, że nawet takie najgłupsze wyobrażenia z dzieciństwa wcale nie są takie najgłupsze.

Idźmy tym tropem dalej. Skoro człowiek, który uwielbia grać może z tego żyć, to czemu nie przełożyć tego na inną płaszczyznę? Lubisz robić coś innego? Zastanów się, w jaki sposób możesz na tym zarobić, nawet, jeśli miałoby to być coś pozornie bezmyślnego. Jak widać w dzisiejszych czasach można mieć źródło dochodu nie tylko będąc pracownikiem fizycznym czy też biurowym. Można żyć z pasji. Trzeba tylko tę pasję sprzedać potencjalnemu klientowi w atrakcyjny sposób, co może nie być łatwe, jednak jeśli się uda, to sprawi Ci najprawdopodobniej ogromną satysfakcję ;)
Wiosna byle nie ty

Wiosna byle nie ty

Najprawdopodobniej dla wielu z Was wiosna kojarzy się, jako jedna z lepszych pór roku. Dla mnie jest zupełnie inaczej.

No ale jak ktoś może nie lubić wiosny?


Normalnie. Może. Szczególnie, gdy ma alergię. Niedługo zacznie się sezon. Sezon kichania, prychania, łzawienia, spuchniętych oczu i wiecznego, niekończącego się kataru. Wodospad wydzieliny z nosa przez ponad pół roku, który swe apogeum ma właśnie na wiosnę. Świetna pora roku bulwo.


Kolejny powód, dla którego nie znoszę wiosny – oznacza ona koniec zimy, czyli według mnie najlepszej pory roku. W żadnym innym okresie roku nie mam tyle frajdy z uprawiania sportu jak w zimę. Fakt, wielu sportów nie można uprawiać przy ujemnych temperaturach, ale wielu też nie można uprawiać, gdy śniegu nie ma.

Kolejnym problem – na początku wiosny wszędzie spod śniegu wyrastają jak grzyby po deszczu psie kupy. Ja nie narzekam na to, że właściciele psów tych kup nie sprzątają. Jakbym miał własnego czworonoga, to pewnie też bym po nim nie sprzątał. Chodzi o to, że na wiosnę widać to bardziej niż w jakąkolwiek inną porę roku.

Następną rzeczą, którą można w sumie zrzucić na garb zimy, ale można także zrzucić na niedoskonałość materiałów, czy też pracowników kładących drogi – stan dróg po zimie. W trakcie ujemnych temperatur, gdy woda przechodząc w stan stały zwiększa swoją objętość, niszczy się asfalt. W zimę to jeszcze te dziury są pozasypywane śniegiem i nie są takie głębokie, ale teraz na niektórych ulicach jest istny koszmar. Taka ulica Wróblewskiego, to nawet nie opłaca jej się łatać, tylko należałoby ją całą zdjąć i położyć nową, bo tam dziura na dziurze, dziurą pogania. Gdzieniegdzie ostał się jeszcze kawałek asfaltu. Zastanawia mnie, czemu większość szerszych, trójpasmowych łódzkich dróg dało się zrobić tak, żeby większych dziur na nich nie było, a na mniejszych uliczkach przy większej prędkości można uszkodzić zawieszenie.

Wszystko płynie


Wszechogarniające Polskę roztopy są także niebezpieczne, gdyż grożą powodziami. Co prawda mnie to akurat nie dotyczy, domu mi raczej nie zaleje, ale na przykład za budynkiem w którym mieszkam, gdzie w lato jest najzwyczajniejszy trawnik, teraz jest grząski basenik. Przyczyną tego były także ulewne deszcze, niemniej jednak ziemia nie nadąża z wchłanianiem takich ilości wody.

Kończąc już ten wywód, ja nie każę nikomu wiosny nie lubić. Pokazuję tutaj tylko swoje zdanie, gdyż irytuje mnie, gdy słyszę, że „wreszcie nadchodzi najlepsza pora roku”. Najlepsza może dla wymawiającego takie słowa, ale nie najlepsza dla wszystkich.


I znowu muszę się umówić na zmianę opon… Trzymajcie się ciepło ;)
Semestr magisterski

Semestr magisterski

Tydzień temu rozpoczął się kolejny semestr na uczelni, do której uczęszczam. Jeśli dobrze pójdzie, to będzie to ostatni semestr mojej edukacji na uczelni wyższej.


Semestr magisterski – to na nim muszę przygotować pracę, którą mam nadzieję obronić jeszcze w tym roku. Aby tego dokonać muszę zgromadzić niezbędne materiały do bibliografii, wykonać jeszcze parę pomiarów i oczywiście napisać pracę. Do tego nie mogę zapominać o pozostałych przedmiotach, oraz pracy w firmie. Na szczęście plan, jaki opracowała uczelnia jest całkiem przyzwoity. Środę, czwartek i piątek przeznaczam na pracę, resztę tygodnia na uczelnię i magisterkę.

Nie będę ukrywał, że zapał, jaki miałem na pierwszym roku studiów znacznie opadł i w sumie już go wcale nie ma. Jakoś mnie to nie dziwi. Pracodawca nie pyta Cię o oceny, nie mówiąc o tym, że na mojej uczelni w ciągu semestru jest średnio jeden, góra dwa przedmioty ze specjalizacji, którą wybrałem, bo ktoś postanowił na siłę robić ze wszystkich specjalizacji jedną, która akurat mnie nie odpowiada.

W każdym razie w tym semestrze muszę się wziąć do roboty, gdyż nie ma co tego odkładać, bo bujanie się z tym kolejny semestr może grozić koniecznością zaliczania kolejnych przedmiotów, ponieważ programy studiów ciągle się zmieniają.

Także nie ma co odkładać ważnych spraw na później. W tym roku trzeba się bronić, czego sobie i wszystkim, będącym na semestrze magisterskim życzę :)

Copyright © 2014 Bez Nazwy , Blogger