Austria 19-25.09 - Miasto docelowe
Witajcie w Graz – mieście, gdzie poruszanie się autem średnio się opłaca z uwagi na to, że w całym, lub prawie całym jego obrębie jest ograniczenie do 30 km/h. Idąc w środku nocy jego ulicami nie sposób nie zauważyć wszechobecnego i bardziej opłacalnego środka transportu – rowerów, które są przypinane do standardowych rowerowych stojaków, do samego siebie metodą koło z ramą, lub nie są przypinane wcale. W pierwszym momencie można by nawet pomyśleć, że nie ma tu złodziei, jednak to wrażenie zniknęło, gdy jednego z kolejnych dni ujrzałem rower bez koła i kolejny bez siodełka.
Szedłem, aż w końcu zauważyłem całkiem ładny budynek. Jego "ładność" nie polegała w jego konstrukcji, o nie, polegała na tym, że prawie cała kamienica jest obrośnięta bluszczem, co jest bardzo bliskie memu sercu, z uwagi na to, że jedna moja ciocia mieszkała w podobnie obrośniętym bloku… póki bluszczu nie ścięto z powodu myszy :( Nie pozostało mi nic innego, niż wejść do środka, zdjąć plecak, który w sumie w tym roku zwiedził już niezłą część Europy i pójść spać.
Kolejny dzień, a wraz z nim wyjrzenie przez okno pozwoliło mi zauważyć jeszcze jedną przypadłość Graz. Mianowicie bardzo popularne są tu stare okiennice otwierane na boki, a także coś, czego do tej pory nigdzie indziej nie wdziałem – rolety, które można, że tak to ujmę złamać w połowie i tak jakby je uchylić. Trudno to opisać słowami, dlatego możecie to zobaczyć na poniższym zdjęciu przedstawiającym tę osobliwość.
Nie ma co stać po próżnicy w domu, mój czas w tym mieście jest ograniczony, więc nie można go marnować. Po wyjściu z budynku szybko okazało się, że tuż obok znajduje się całkiem wysoki kościół, więc raczej się nie zgubię, gdy wracając do kamienicy będę się kierował w stronę takiego punktu orientacyjnego.
Szybki spacer do sklepu, odniesienie zakupów do kwatery i czas wyruszyć coś zwiedzić. Godzina, zważywszy na późną porę wstania z łóżka nie była zbyt wczesna, więc najlepszym pomysłem było zwiedzanie okolicznego, całkiem sporego parku, którego pewne części okazały się… ostoją ludzi, z którymi nie bardzo chciałbym mieć do czynienia. Na szczęście nikt jakoś specjalnie spacerujących nie zaczepia.
Dzień się chylił ku końcowi, a temperatura zaczęła spadać, więc nadeszła pora na powrót do domu i w sumie wypadałoby poznać się bliżej ze współlokatorkami, bo mimo tego, że jestem introwertykiem, to nieodzywanie się z nimi przez te kilka dni byłoby… hmm… trochę niegrzeczne. Na szczęście dziewczyny okazały się całkiem miłe i można było z nimi bez przeszkód pogadać w każdej wolnej chwili :)
Kolejny dzień, kolejna wyprawa. Gdzie tym razem? Tym razem górujący nad całym miastem zamek Schloßberg. Wieża zegarowa na wzgórzu zamkowym jest… dziwna, gdyż role wskazówek są zamienione. Zaś droga na wzgórze prowadzi labiryntem schodków. Ze szczytu widać piękną panoramę, gdzie szczególnie ładnie wyglądają stare, spadziste dachy, oraz wznoszące się na horyzoncie góry. A co można zobaczyć, gdy już się wejdzie na te wszystkie schody? Oprócz wieży znajduje się tu przytulny ogródek, kilka altanek i cztery zabytkowe działa.
Po zejściu na dół pokręciłem się jeszcze trochę po mieście i wróciłem do domu coś zjeść, aby wreszcie zakończyć ten dzień powrotem na zamek, gdyż podobno wieczorem robi całkiem niezłe wrażenie.
Gdy tam wróciłem, spostrzegłem w skale jakieś dziwne wejście. Wejście, które okazało się tunelem przez całą górę. Niesamowite! Prawie jak w kopalni, tyle, że nie pod poziomem terenu.
Wszedłszy na górę widać, że miasto w nocy wygląda zupełnie inaczej – i ma to w sobie trochę uroku, choć szczerze mówiąc, to każde miasto po zmroku wygląda inaczej i prawie każde jest wtedy przepiękne.
Czas powrotu. Schodzę i słyszę jakieś dziwne dźwięki. Źródłem dźwięków był borsuk i to nie jeden, a dwa. Niestety skrywały się w mroku i aparat… no cóż, nie jest na tyle czuły, co ludzkie oko, więc zdjęć zwierzaka, a tym bardziej jego ostrych zdjęć nie posiadam :( Niemniej jednak było to ciekawe przeżycie :)
Na kolejny dzień został zaplanowany ogród botaniczny. Na jego reprezentacyjnej części znajdziemy trzy połączone ze sobą szklarnie z o dziwo nie szkła, a pleksi, o dziwnych kształtach, zaś dalej można ujrzeć starą i prawdopodobnie nie bardzo użytkowaną szklarnie, która przypomina powojenny bunkier.
Jednak nie samym ogrodem botanicznym człowiek żyje. Czas na dalsze zwiedzanie. Po drodze znalazłem kolejny park, tym razem z jakąś wytyczoną ścieżką do biegania. Biegać mi się nie chciało, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby się taką drogą przejść. A co można zobaczyć po drodze? Jak wyglądają obrzeża miasta, które spokojnie można nazwać wsią. Można także spojrzeć na góry z zupełnie innej perspektywy.
Zszedłem do jednej z większych ulic przelotowych przez miasto. Do centrum niezły kawałek drogi, więc w sumie można się do niego wybrać dojeżdżającym do znajdującej się nieopodal krańcówki tramwajem, przy której znajduje się tramwajowe muzeum, które niestety było już nieczynne. Co ciekawe, na obrzeżach miasta dla każdej linii tramwajowej jest jeden tor, który rozwidla się przy przystankach. Z jednej strony oszczędność i możliwość poprowadzenia trasy w inny sposób, a z drugiej konieczność czekania, aby tramwaj z naprzeciwka wjechał na przystankowe rozwidlenie.
Powróciwszy do miasta na koniec dnia nie mogłem sobie odmówić kawałka czekoladowego tortu wiedeńskiego. Pyszności! :)
Szedłem, aż w końcu zauważyłem całkiem ładny budynek. Jego "ładność" nie polegała w jego konstrukcji, o nie, polegała na tym, że prawie cała kamienica jest obrośnięta bluszczem, co jest bardzo bliskie memu sercu, z uwagi na to, że jedna moja ciocia mieszkała w podobnie obrośniętym bloku… póki bluszczu nie ścięto z powodu myszy :( Nie pozostało mi nic innego, niż wejść do środka, zdjąć plecak, który w sumie w tym roku zwiedził już niezłą część Europy i pójść spać.
Kolejny dzień, a wraz z nim wyjrzenie przez okno pozwoliło mi zauważyć jeszcze jedną przypadłość Graz. Mianowicie bardzo popularne są tu stare okiennice otwierane na boki, a także coś, czego do tej pory nigdzie indziej nie wdziałem – rolety, które można, że tak to ujmę złamać w połowie i tak jakby je uchylić. Trudno to opisać słowami, dlatego możecie to zobaczyć na poniższym zdjęciu przedstawiającym tę osobliwość.
Nie ma co stać po próżnicy w domu, mój czas w tym mieście jest ograniczony, więc nie można go marnować. Po wyjściu z budynku szybko okazało się, że tuż obok znajduje się całkiem wysoki kościół, więc raczej się nie zgubię, gdy wracając do kamienicy będę się kierował w stronę takiego punktu orientacyjnego.
Szybki spacer do sklepu, odniesienie zakupów do kwatery i czas wyruszyć coś zwiedzić. Godzina, zważywszy na późną porę wstania z łóżka nie była zbyt wczesna, więc najlepszym pomysłem było zwiedzanie okolicznego, całkiem sporego parku, którego pewne części okazały się… ostoją ludzi, z którymi nie bardzo chciałbym mieć do czynienia. Na szczęście nikt jakoś specjalnie spacerujących nie zaczepia.
Dzień się chylił ku końcowi, a temperatura zaczęła spadać, więc nadeszła pora na powrót do domu i w sumie wypadałoby poznać się bliżej ze współlokatorkami, bo mimo tego, że jestem introwertykiem, to nieodzywanie się z nimi przez te kilka dni byłoby… hmm… trochę niegrzeczne. Na szczęście dziewczyny okazały się całkiem miłe i można było z nimi bez przeszkód pogadać w każdej wolnej chwili :)
Kolejny dzień, kolejna wyprawa. Gdzie tym razem? Tym razem górujący nad całym miastem zamek Schloßberg. Wieża zegarowa na wzgórzu zamkowym jest… dziwna, gdyż role wskazówek są zamienione. Zaś droga na wzgórze prowadzi labiryntem schodków. Ze szczytu widać piękną panoramę, gdzie szczególnie ładnie wyglądają stare, spadziste dachy, oraz wznoszące się na horyzoncie góry. A co można zobaczyć, gdy już się wejdzie na te wszystkie schody? Oprócz wieży znajduje się tu przytulny ogródek, kilka altanek i cztery zabytkowe działa.
Po zejściu na dół pokręciłem się jeszcze trochę po mieście i wróciłem do domu coś zjeść, aby wreszcie zakończyć ten dzień powrotem na zamek, gdyż podobno wieczorem robi całkiem niezłe wrażenie.
Gdy tam wróciłem, spostrzegłem w skale jakieś dziwne wejście. Wejście, które okazało się tunelem przez całą górę. Niesamowite! Prawie jak w kopalni, tyle, że nie pod poziomem terenu.
Wszedłszy na górę widać, że miasto w nocy wygląda zupełnie inaczej – i ma to w sobie trochę uroku, choć szczerze mówiąc, to każde miasto po zmroku wygląda inaczej i prawie każde jest wtedy przepiękne.
Czas powrotu. Schodzę i słyszę jakieś dziwne dźwięki. Źródłem dźwięków był borsuk i to nie jeden, a dwa. Niestety skrywały się w mroku i aparat… no cóż, nie jest na tyle czuły, co ludzkie oko, więc zdjęć zwierzaka, a tym bardziej jego ostrych zdjęć nie posiadam :( Niemniej jednak było to ciekawe przeżycie :)
Na kolejny dzień został zaplanowany ogród botaniczny. Na jego reprezentacyjnej części znajdziemy trzy połączone ze sobą szklarnie z o dziwo nie szkła, a pleksi, o dziwnych kształtach, zaś dalej można ujrzeć starą i prawdopodobnie nie bardzo użytkowaną szklarnie, która przypomina powojenny bunkier.
Jednak nie samym ogrodem botanicznym człowiek żyje. Czas na dalsze zwiedzanie. Po drodze znalazłem kolejny park, tym razem z jakąś wytyczoną ścieżką do biegania. Biegać mi się nie chciało, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby się taką drogą przejść. A co można zobaczyć po drodze? Jak wyglądają obrzeża miasta, które spokojnie można nazwać wsią. Można także spojrzeć na góry z zupełnie innej perspektywy.
Zszedłem do jednej z większych ulic przelotowych przez miasto. Do centrum niezły kawałek drogi, więc w sumie można się do niego wybrać dojeżdżającym do znajdującej się nieopodal krańcówki tramwajem, przy której znajduje się tramwajowe muzeum, które niestety było już nieczynne. Co ciekawe, na obrzeżach miasta dla każdej linii tramwajowej jest jeden tor, który rozwidla się przy przystankach. Z jednej strony oszczędność i możliwość poprowadzenia trasy w inny sposób, a z drugiej konieczność czekania, aby tramwaj z naprzeciwka wjechał na przystankowe rozwidlenie.
Powróciwszy do miasta na koniec dnia nie mogłem sobie odmówić kawałka czekoladowego tortu wiedeńskiego. Pyszności! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz