Wyjazd do Czarnobyla 1-8.08 – Eta Ukraina
Dzień piąty – ciąg dalszy
Sławutycz. Mieliśmy w nim spędzić ostatnie godziny. Ostatnie
szalone godziny :p
Po powrocie do miasta mieliśmy trochę czasu na to, aby
zrobić zakupy, wrócić do kwatery, umyć się, zjeść coś, pobiec znów do sklepu i
stawić się w miejscu zbiórki. Po kilku minutach byliśmy w komplecie i
załadowaliśmy się do autokaru. Jak się później okazało – do wesołego autokaru
:)
Ledwo ruszyliśmy, a z głośników popłynęło dobrze wszystkim
znane „Smoke on the Water”. Kierowca miał wszystko świetnie wyliczone, gdyż w
momencie kończenia się utworu dojechaliśmy na miejsce. Na miejsce naszej
niezapomnianej (no, może nie dla wszystkich niezapomnianej :p) imprezy.
Gdy ujrzałem zastawione stoły poczułem klimat wiejskiego
wesela :) Jednak jeszcze nie wszystko było gotowe, więc zaczęliśmy zwiedzać
okoliczny teren. Włączając w to huśtawkę, która chyba pamięta czasy sprzed
katastrofy Czarnobylskiej.
Czas na ucztę… i nie tylko. Siergiej wyskoczył ze swoim
„protokołem”, a my poczuliśmy, czym naprawdę jest ukraiński alkohol.
Największe przyjaźnie zawierane są pod płotem, gdzie można
wspólnie wymiotować.
Te słowa padły z ust naszego organizatora na wstępie. Na
szczęście nikt z miejscówki pod płotem korzystać nie musiał. Szkoda tylko, że
taka integracyjna zabawa odbyła się jedynie na zakończenie wyjazdu, jednak
gdyby odbyła się na początku, to kilku z nas pewnie następnego dnia nie byłoby
zdolnych do jakiejkolwiek eksploracji :p
Niestety lokal między 22, a 23 zamykano, więc musieliśmy się
zmyć.
- Jedziemy taksówką?
- Przecież dojdziemy do miasta na piechotę.
- Przez las? W środku nocy?
- Jest nas dużo, nikt nam nic nie zrobi.
Jak pomyśleli, tak zrobili. Rozmowy wędrującej poboczem
grupki wskazującej na spożycie zdawały się nie mieć końca, a dla co
poniektórych wieczór dopiero się zaczynał, a noc była jeszcze młoda.
Dzień szósty
Szczerze mówiąc, to nie wiem, o której doszliśmy do miasta.
Tak właściwie, to czas, a tym bardziej jego upływ nie miał wtedy dla mnie
większego znaczenia. Doszliśmy do centrum Sławutycza – pod pomnik Anioła. Pod
tym właśnie pomnikiem kontynuowaliśmy naszą zabawę. Wiele się wydarzyło,
niektórzy coś zgubili, niektórzy sami się zgubili, ale co się stało na
Ukrainie, zostaje na Ukrainie :)
O której to wróciliśmy na kwaterę? Było coś koło piątej. Na
szczęście śniadanie na następny dzień umówiliśmy bodajże na 12, więc wziąłem
szybki, acz nie do końca sprawny prysznic i poszedłem spać na standardowe już
pięć godzin.
Praktycznie każdego dnia wyjazdu spałem pięć godzin. Jakoś
nie miałem czasu iść spać wcześniej, ale tyle wystarczało. Tym bardziej, że nawet,
jeśli się zmęczyłem, to nie było to zmęczenie spowodowane pracą, a
przyjemnością, więc ilość endorfiny wydzielanej przez organizm była wprost
proporcjonalna do zużytej energii.
Pobudka, szybkie pakowanie się, które miałem zamiar zrobić
dnia poprzedniego, ale średnio mi to wyszło, zdanie kluczy i pójście na
śniadanie. Tematów do rozmów przy posiłku były zbyt dużo, aby wszystkie
poruszyć. Zostawiamy bagaże w autokarze i mamy ostatnie minuty, aby pożegnać
się ze Sławutyczem.
Kolejny przystanek – Kijów. Prawie całą drogę przespałem.
Docieramy do miejsca docelowego i… jedyne, co mi się nasunęło na myśl to –
miasto paradoks. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby obok wysokiego ekskluzywnego
wieżowca stał sobie budynek, który czasy świetności miał już bardzo dawno za
sobą. Tak, wiem, w Polsce też ten widok nie jest rzadki, ale nie na taką skalę.
Zameldowaliśmy się w hotelu, zostawiliśmy bagaże w pokojach
i ruszyliśmy niecierpliwie w miasto nie wiedząc, czego możemy się spodziewać.
Na początek poszliśmy do knajpki, która swoim wystrojem przypomina trochę czasy
polskiego PRL-u. W karcie dań niepodzielnie rządzą pierogi! Posiłek smaczny,
przytulna atmosfera, ale idziemy dalej.
Majdan. Ta okolica swoje przeszła i w sumie do dziś jeszcze
nie jest do końca posprzątana. Ruszyliśmy dalej i natrafiliśmy na zbiorowisko
pośrodku którego prawdopodobnie śpiewali Krishnowcy :p. Następnie natykamy się
na stragany z pamiątkami wśród których królują drewniane maczugi i papier
toaletowy z wizerunkiem Putina.
Dochodzimy do punktu widokowego, z którego widać znaczną (a
tak przynajmniej mi się wydaje) część miasta. Schodzimy do mostu, aby podziwiać
widoczki, a później chillujemy nad rzeką. O ile w środku miasta można było
słyszeć całkiem duży zgiełk, tak nad wodą było raczej spokojnie.
Zahaczamy o pizzerie, a potem powoli zbieramy się z powrotem
do hotelu, gdyż nasz organizator o 23 czekał na chętnych, którzy chcieliby
pójść nocą w miasto. Zatrzymujemy się przy drodze nieopodal Majdanu gdzie stwierdziłem, że to idealne miejsce do kręcenia timelapsów! :) Także pół
godziny zeszło jak z bicza strzelił.
Słońce zaszło i… Kijów pokazał nam swoje prawdziwe oblicze.
Na ulicach pełno ludzi w regularnych grupkach. Tutaj tańczą, tam śpiewają, więc
podchodzimy, aby przez chwilę się przyjrzeć. Najbardziej jednak poruszył mnie
facet, który na środku jakiegoś placyku ustawił się z motocyklem, gitarą i
piecykiem. Grał przepięknie. Mimo tego, że nie rozumiałem zupełnie, o czym
śpiewa, to wokal i riffy powodowały, że chciałem tam zostać. Ludzie zaczynali
tańczyć do słyszanych dźwięków. Choć najczęściej wychodziło to bardzo
pokracznie, to był w tym pewien urok. Ukraina pokazała swój klimat. Klimat,
który bardzo mi się spodobał. Kijów wręcz prosił się o to, aby tej nocy nie
spać, tylko korzystać z jego atrakcji.
Recepcja naszego hotelu, godzina 23. Czekamy na przewodnika,
a grupka chętnych do zabawy nieznacznie, aczkolwiek regularnie się powiększa.
Wszyscy gotowi? To idziemy w miasto.
Dzień siódmy
- Pokażę Wam klub, w którym każdy dobrze się bawi.
- Jesteś pewien? Ja np. nie lubię takich miejsc.
- Tak, jestem pewien. Jak pójdziesz, to zobaczysz.
W sumie nie miałem nic do stracenia, poza paroma godzinami
snu. Aczkolwiek, po co miałbym tracić czas na sen, skoro jestem na wyjedzie,
który niedługo miał się skończyć? Jak mi się nie spodoba, to najwyżej wyjdę.
You might
lose your tie
You might get wet
Doszliśmy na miejsce. Przed wejściem wisi regulamin, który
kilkoma swoimi początkowymi punktami mnie zaskoczył. Coś w głębi mnie mówiło
„to nie jest dobry pomysł”. Inna część krzyczała „a może jednak będziesz się
dobrze bawić?”. Weszliśmy i… tak właśnie powinno być w klubie! Czemu? Zwykle w
takich miejscach głośniki grają coś, co określam mianem alarmu samochodowego,
gdyż odtwarzane rytmy zbytnio od niego nie odbiegają. A tutaj? No cóż,
nieczęsto człowiek ma okazję bawić się w klubie w rytm utworów AC/DC, Joan
Jett, Rammsteina czy Nirvany! Co prawda klasyki nie leciały przez cały czas i
co kilka utworów wkradał się jakiś bubel, jednak nie zmienia to faktu, że
nareszcie mogłem się w takim miejscu bawić! Co więcej ten klub, jak i całe
miasto to całkiem dobre miejsce na wieczór kawalerski i nie tylko, bo widziałem
w tłumie kobietę w welonie.
Po jakimś czasie większość naszego towarzystwa się zmyła i
została nas bodajże czwórka. Co kilkanaście minut wychodziliśmy zaczerpnąć
świeżego powietrza i odpocząć. W końcu podczas jednej takiej przerwy zagadał do
dwójki z nas Igor – współuczestnik naszej wyprawy i powiedział, że wsiadamy do
taksówki. Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł, ale jakoś nie bardzo
chciałem być asertywny. Uwierzcie mi, jazda nocą po Kijowie z taksówkarzem,
który nie zatrzymuje się na czerwonych światłach, to intrygujące, ale nie jakieś
wymarzone przeżycie. Tym bardziej, gdy patrzy się na to trzeźwym okiem z
perspektywy czasu. W końcu po krążeniu po mieście dojechaliśmy pod hotel.
Wysiedliśmy z taksówki, a Igor oznajmił, że idzie w miasto balować :) Która
była godzina? Nie wiem, ale słońce zaczynało dawać o sobie znać.
Po dwóch godzinach wstałem, aby się spakować, zdążyć zdać
bagaż do autokaru i zjeść śniadanie. Normalnie byłbym wykończony, jednak kolejnego
dnia wyjazdu czułem się rześko. Skoro zostało kilka godzin do odjazdu, to nie
pozostało nam nic innego niż zwiedzanie. Zmierzając w kierunku pomnika Matki Ojczyzny zahaczyliśmy o Cerkwię (przy której był zakaz łapania pokemonów) i plac z
pojazdami wojennymi. Czas wracać na miejsce zbiórki zbaczając po drodze na
obiadek.
Idę w kierunku autokaru, przy którym zebrała się nasza
ekipa. Wśród nich jest także Igor – nasz człowiek na Ukrainie, który zdążył
wstać po intensywnym nocnym balangowaniu. Bez niego już żadna impreza nie
będzie miała takiego rozmachu! :D
Znowuż tematów do rozmów była niezliczona ilość. Niektórzy
noc przespali inni zaznali spoczynku dopiero nad ranem, a jeszcze inni spali
poza łóżkami. Jednakże co się wydarzyło w Kijowie zostało w Kijowie :)
Wsiadamy do autokaru i odjeżdżamy w kierunku Polski. Tej
nocy Kijów nas pochłonął i to bez reszty. Byłem zmęczony, ale zadowolony. Cała grupa była pogrążona w niezliczonych konwersacjach, zupełnie inaczej
niż w drodze na Ukrainę, gdy jeszcze nic o sobie nie wiedzieliśmy i nie
zdążyliśmy się zintegrować. No i Igor oczywiście musiał rozkręcić towarzystwo w
drodze powrotnej i wymyślił grę w telefon… :p
Dzień ósmy
Przejazd przez granicę minął szybko i sprawnie, a w
Warszawie byliśmy nawet przed czasem. Na koniec pożegnaliśmy się wszyscy,
podziękowaliśmy sobie za miłe towarzystwo i rozeszliśmy się. Tak, to był już koniec
naszej wyprawy. Pozostało mi tylko dojechać do Łodzi. Wsiedliśmy w pociąg w
czwórkę i z przesiadką w Koluszkach dojechaliśmy do celu. Wysiadłem na
stacji i w oczekiwaniu na autobus zajadałem się pysznymi ukraińskimi
ciasteczko-herbatnikami, których wcale wiele po wyprawie nie zostało.
Wróciłem… i ległem na łóżku. No cóż, gdy już wszystkie
emocje opadły, to zmęczenie musiało się do mnie w końcu dorwać. Zdążyłem już przywyknąć do stylu życia na Ukrainie. Tamtejszy klimat bardzo mi się podoba i z
chęcią zostałbym tam na dłużej. To był z lekka szalony wyjazd i będzie on
niezapomnianym przeżyciem. Jeszcze tam wrócę! ;)
Ciekawe opisy https://s16.postimg.org/5idog1n6t/Untitled.png
OdpowiedzUsuńShut up and dance to taka całkiem spoko piosnka: https://www.youtube.com/watch?v=6JCLY0Rlx6Q
Dzięki za informację, już poprawiłem :)
OdpowiedzUsuńCo do piosenki, to zdecydowanie nie moje kilmaty. Według mnie o wiele lepiej się tańczy do https://www.youtube.com/watch?v=M3T_xeoGES8