(Nie do końca) spontaniczny Wrocław - dzień II
Nie będę ukrywał, że drugi i ostatni dzień naszego spontanicznego Wrocławia upłynął nam pod znakiem zwiedzania tutejszego zoo, oglądania zwierząt wszelakich, czytania tabliczek z informacjami jak się te zwierzaki nazywają i chodzenia pośród tłumów turystów.
Zacznijmy jednak od początku, a na początku stwierdziliśmy, że to właśnie w środę pójdziemy do tegoż to miejsca, które według swojej oficjalnej strony ma powierzchnię 33 hektarów. Dla porównania dodam, że łódzkie zoo ma podobno hektarów niecałe 17, co czyni je blisko dwukrotnie mniejszym od tego, które mieliśmy przyjemność zwiedzać. Zwiedzać, a nie zwiedzić, o czym będzie później.
Jednak aby być w zoo, czy też jakimkolwiek innym obiekcie, najpierw należy się do takowegoż obiektu dostać. Aby to uczynić musieliśmy przejść przez dwa wrocławskie mosty. Pierwszym z nich jest Most Grunwaldzki, który robi wrażenie całkiem solidnej konstrukcji. Przy okazji przypomniały mi się czasy, kiedy nie było jeszcze wrocławskiej obwodnicy i trzeba było przedzierać się około godziny przez zakorkowane i zwykle remontowane miasto, a wyżej wspomniany most był jedynym miejscem, przez które przejeżdżało się zawsze, zaś wcześniejsza i dalsza droga była krętaniną pomiędzy odnawianymi nawierzchniami. Może dzięki temu podczas tegorocznego pobytu w tym mieście nie widzieliśmy żadnych robót drogowych :p
Kolejnym obiektem na naszej trasie wartym wzmianki jest Most Zwierzyniecki. Całkiem ładna konstrukcja w okolicy ogrodu zoologicznego, która cieszy oko turystów. Wygląda na starszą od Grunwaldzkiego i rzeczywiście taka jest i choć obie są ładne, to każda na swój sposób i nie da się ich ze sobą porównać.
Doszliśmy do celu naszej dzisiejszej podróży i… cholera nie wiem co napisać… Setki zdjęć, tysiące zwierząt i dziesiątki tysięcy kroków, aby je podziwiać. Tak w skrócie można ten dzień opisać. Generalnie przed przyjściem do ogrodu zajrzeliśmy na stronkę zoo i dowiedzieliśmy się z niej, że możemy na telefonik pobrać aplikację, a aplikacja ta okazała się całkiem pomocna, bo mieliśmy dzięki niej mapkę ze zwierzaczkami wraz z naszą lokalizacją oraz powiadomienia, o jakiej godzinie będzie karmienie poszczególnych gatunków zwierząt. Obejrzeliśmy sobie karmienie kotików (gatunek fok, a właściwie uchatkowatych), pingwinów i jeszcze kilku innych stworzeń. Te pierwsze oglądaliśmy dwa razy, bo był to prawdziwy pokaz. Kotiki skakały w wodzie, kręciły się wokoło, skakały przez obręcz, a nawet całowały opiekunkę. Robiły wszystko na jej znak, a każda sztuczka była oczywiście nagradzana smakowitą rybką ;)
Tuż przed wyjściem zaatakowało nas gęsiopodobne stworzenie w celu napełnienia swojego pustego żołądka. Niestety chusteczki wystające z postawionego na chwilę na ziemi plecaka nie były zbyt pożywne, nie mówiąc już o tym, że szybko zostały zabrane przez zabornych i złych ludzi, którzy nie chcieli dać jeść. Dziobanie w plecak też nie przyniosło oczekiwanych skutków. Nie ma takiego dziobania :D
Spędziliśmy w zoo prawie 10 godzin, a jeszcze nie udało nam się zwiedzić go całego. Nogi właziły nam już w tyłki, jednak to nie był koniec atrakcji na dzisiaj. Musieliśmy jeszcze znaleźć się w jednym miejscu oddalonym o 2 kilometry. Podjęliśmy świetną decyzje o przejściu tego dystansu pieszo pomimo zmęczenia :p
A oto ostatnie, co mieliśmy tego dnia odwiedzić. Punkt widokowy o wysokości 212 metrów czekał jedynie na odpowiednia godzinę, aby nas wpuścić. Sky Tower, bo o nim mowa tym razem wpuścił nas w swoje progi. Mieliśmy zarezerwowany ostatni wjazd tego dnia, jaki został dla turystów przewidziany. Jeśli chcecie tam być, to polecam w sierpniu właśnie ostatni wjazd, gdyż jesteście na górze, kiedy jeszcze jest jasno i zjeżdżacie zaraz po tym, jak już zrobi się ciemno, więc można porobić kilka różnorodnych fotek. Nie wiem jak w inne miesiące, więc w razie kupowania biletów sprawdźcie, o której będzie zachód słońca. Co do tej atrakcji mam mieszane uczucia. Niby wszystko fajnie i widoczki ładne, ale jakoś tak myślałem, że będzie fajniej. Większa frajdę miałem gdy wchodziłem samemu na wieżę w centrum Wrocławia, albo na Oko Moskwy :p Wjeżdżanie windą jest dla słabych :D
Na koniec poszukaliśmy już tylko czegoś do jedzenia i skierowaliśmy swoje kroki na dworzec. Drzemka w nie do końca wygodnej pozycji w autokarze, następnie podróż autobusem miejskim z mocnym postanowieniem, aby nie zasnąć po drodze i finalnie legnięcie w łóżku. To był ciężki i długi dzień, ale było warto :)
Zacznijmy jednak od początku, a na początku stwierdziliśmy, że to właśnie w środę pójdziemy do tegoż to miejsca, które według swojej oficjalnej strony ma powierzchnię 33 hektarów. Dla porównania dodam, że łódzkie zoo ma podobno hektarów niecałe 17, co czyni je blisko dwukrotnie mniejszym od tego, które mieliśmy przyjemność zwiedzać. Zwiedzać, a nie zwiedzić, o czym będzie później.
Jednak aby być w zoo, czy też jakimkolwiek innym obiekcie, najpierw należy się do takowegoż obiektu dostać. Aby to uczynić musieliśmy przejść przez dwa wrocławskie mosty. Pierwszym z nich jest Most Grunwaldzki, który robi wrażenie całkiem solidnej konstrukcji. Przy okazji przypomniały mi się czasy, kiedy nie było jeszcze wrocławskiej obwodnicy i trzeba było przedzierać się około godziny przez zakorkowane i zwykle remontowane miasto, a wyżej wspomniany most był jedynym miejscem, przez które przejeżdżało się zawsze, zaś wcześniejsza i dalsza droga była krętaniną pomiędzy odnawianymi nawierzchniami. Może dzięki temu podczas tegorocznego pobytu w tym mieście nie widzieliśmy żadnych robót drogowych :p
Kolejnym obiektem na naszej trasie wartym wzmianki jest Most Zwierzyniecki. Całkiem ładna konstrukcja w okolicy ogrodu zoologicznego, która cieszy oko turystów. Wygląda na starszą od Grunwaldzkiego i rzeczywiście taka jest i choć obie są ładne, to każda na swój sposób i nie da się ich ze sobą porównać.
Doszliśmy do celu naszej dzisiejszej podróży i… cholera nie wiem co napisać… Setki zdjęć, tysiące zwierząt i dziesiątki tysięcy kroków, aby je podziwiać. Tak w skrócie można ten dzień opisać. Generalnie przed przyjściem do ogrodu zajrzeliśmy na stronkę zoo i dowiedzieliśmy się z niej, że możemy na telefonik pobrać aplikację, a aplikacja ta okazała się całkiem pomocna, bo mieliśmy dzięki niej mapkę ze zwierzaczkami wraz z naszą lokalizacją oraz powiadomienia, o jakiej godzinie będzie karmienie poszczególnych gatunków zwierząt. Obejrzeliśmy sobie karmienie kotików (gatunek fok, a właściwie uchatkowatych), pingwinów i jeszcze kilku innych stworzeń. Te pierwsze oglądaliśmy dwa razy, bo był to prawdziwy pokaz. Kotiki skakały w wodzie, kręciły się wokoło, skakały przez obręcz, a nawet całowały opiekunkę. Robiły wszystko na jej znak, a każda sztuczka była oczywiście nagradzana smakowitą rybką ;)
Tuż przed wyjściem zaatakowało nas gęsiopodobne stworzenie w celu napełnienia swojego pustego żołądka. Niestety chusteczki wystające z postawionego na chwilę na ziemi plecaka nie były zbyt pożywne, nie mówiąc już o tym, że szybko zostały zabrane przez zabornych i złych ludzi, którzy nie chcieli dać jeść. Dziobanie w plecak też nie przyniosło oczekiwanych skutków. Nie ma takiego dziobania :D
Spędziliśmy w zoo prawie 10 godzin, a jeszcze nie udało nam się zwiedzić go całego. Nogi właziły nam już w tyłki, jednak to nie był koniec atrakcji na dzisiaj. Musieliśmy jeszcze znaleźć się w jednym miejscu oddalonym o 2 kilometry. Podjęliśmy świetną decyzje o przejściu tego dystansu pieszo pomimo zmęczenia :p
A oto ostatnie, co mieliśmy tego dnia odwiedzić. Punkt widokowy o wysokości 212 metrów czekał jedynie na odpowiednia godzinę, aby nas wpuścić. Sky Tower, bo o nim mowa tym razem wpuścił nas w swoje progi. Mieliśmy zarezerwowany ostatni wjazd tego dnia, jaki został dla turystów przewidziany. Jeśli chcecie tam być, to polecam w sierpniu właśnie ostatni wjazd, gdyż jesteście na górze, kiedy jeszcze jest jasno i zjeżdżacie zaraz po tym, jak już zrobi się ciemno, więc można porobić kilka różnorodnych fotek. Nie wiem jak w inne miesiące, więc w razie kupowania biletów sprawdźcie, o której będzie zachód słońca. Co do tej atrakcji mam mieszane uczucia. Niby wszystko fajnie i widoczki ładne, ale jakoś tak myślałem, że będzie fajniej. Większa frajdę miałem gdy wchodziłem samemu na wieżę w centrum Wrocławia, albo na Oko Moskwy :p Wjeżdżanie windą jest dla słabych :D
Na koniec poszukaliśmy już tylko czegoś do jedzenia i skierowaliśmy swoje kroki na dworzec. Drzemka w nie do końca wygodnej pozycji w autokarze, następnie podróż autobusem miejskim z mocnym postanowieniem, aby nie zasnąć po drodze i finalnie legnięcie w łóżku. To był ciężki i długi dzień, ale było warto :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz