Narty! Narty! Narty!
Wczesne wstawanie, litry czerwonego barszczu i gorącej czekolady, oraz zakwasy. Dużo zakwasów. Tak w kilku słowach można podsumować kilka moich ostatnich dni.
Uwielbiam jazdę na nartach. Jeśli tylko mam do dyspozycji parę wolnych dni w zimie, to staram się wyjechać w góry. Zwykle do tego samego miejsca – Szklarskiej Poręby – miejscowości, którą po tylu latach można by już nazwać moim drugim domem. Byłem tu tyle razy, że trudno zliczyć. Może kiedyś w końcu wyjadę na narty do jakiejś innej miejscowości, na przykład zagranicznej, ale nie wiem, kiedy to się stanie. Póki co, przywiązanie do tej mieściny bierze górę nad cenami, które z roku na rok są wyższe i w którymś sezonie prawdopodobnie zagranica stanie się tańsza.
Jak zwykle panikowałem w sprawie jednej kwestii – pogody. A może nie będzie śniegu? A może stopnieje? A może będzie tępy i nici z jazdy? Na szczęście okazało się, że śnieg jest i w wyższych partiach gór ma się dobrze. Na dole jeździ się już trochę gorzej i po południu robi się śnieżne bagienko. Przez pierwsze dwa dni pogoda była jak dla mnie zbyt ciepła. Po zjechaniu na dół trzeba było się rozbierać, a w drodze na górę ponownie ubierać. Dwa ostatnie dni wyglądały pod tym względem dużo lepiej – było mroźno, a widoczność powyżej średniej stacji wyciągu była ograniczona, dzięki czemu na stoku był mniejszy tłum – i bardzo dobrze! :)
Wjeżdżając prawie na sam szczyt zadawałem sobie pytanie, które siedzi w mojej głowie już od poprzedniego sezonu: może tym razem czarna trasa będzie czynna. FIS, bo takie oznaczenie ma ta nartostrada, to najtrudniejsza z dostępnych tutaj tras. Wyciąg prowadzący na nią nazywa się „Ściana”, co już samo w sobie daje do myślenia. Niestety jest tam za mało śniegu i kosodrzewina, nieliczne iglaki, które zechciały tam wyrosnąć, oraz skałki wystają ponad warstwę białego puchu. Z drugiej strony może to i dobrze, bo dzięki temu nie odważyłem się tamtędy jechać i jeszcze żyję :p
Niestety tydzień się kończy i nie pozostało mi wiele chwil na stoku, więc będę musiał wykorzystać to, co mi pozostało. Szkoda też, że mięśnie, które się przydają podczas jazdy na nartach, przez resztę roku sflaczeją i gdy kolejny raz zdecyduję się na białe szaleństwo, to znowu będzie się ono wiązało z zakwasami ;p
Uwielbiam jazdę na nartach. Jeśli tylko mam do dyspozycji parę wolnych dni w zimie, to staram się wyjechać w góry. Zwykle do tego samego miejsca – Szklarskiej Poręby – miejscowości, którą po tylu latach można by już nazwać moim drugim domem. Byłem tu tyle razy, że trudno zliczyć. Może kiedyś w końcu wyjadę na narty do jakiejś innej miejscowości, na przykład zagranicznej, ale nie wiem, kiedy to się stanie. Póki co, przywiązanie do tej mieściny bierze górę nad cenami, które z roku na rok są wyższe i w którymś sezonie prawdopodobnie zagranica stanie się tańsza.
Jak zwykle panikowałem w sprawie jednej kwestii – pogody. A może nie będzie śniegu? A może stopnieje? A może będzie tępy i nici z jazdy? Na szczęście okazało się, że śnieg jest i w wyższych partiach gór ma się dobrze. Na dole jeździ się już trochę gorzej i po południu robi się śnieżne bagienko. Przez pierwsze dwa dni pogoda była jak dla mnie zbyt ciepła. Po zjechaniu na dół trzeba było się rozbierać, a w drodze na górę ponownie ubierać. Dwa ostatnie dni wyglądały pod tym względem dużo lepiej – było mroźno, a widoczność powyżej średniej stacji wyciągu była ograniczona, dzięki czemu na stoku był mniejszy tłum – i bardzo dobrze! :)
Wjeżdżając prawie na sam szczyt zadawałem sobie pytanie, które siedzi w mojej głowie już od poprzedniego sezonu: może tym razem czarna trasa będzie czynna. FIS, bo takie oznaczenie ma ta nartostrada, to najtrudniejsza z dostępnych tutaj tras. Wyciąg prowadzący na nią nazywa się „Ściana”, co już samo w sobie daje do myślenia. Niestety jest tam za mało śniegu i kosodrzewina, nieliczne iglaki, które zechciały tam wyrosnąć, oraz skałki wystają ponad warstwę białego puchu. Z drugiej strony może to i dobrze, bo dzięki temu nie odważyłem się tamtędy jechać i jeszcze żyję :p
Niestety tydzień się kończy i nie pozostało mi wiele chwil na stoku, więc będę musiał wykorzystać to, co mi pozostało. Szkoda też, że mięśnie, które się przydają podczas jazdy na nartach, przez resztę roku sflaczeją i gdy kolejny raz zdecyduję się na białe szaleństwo, to znowu będzie się ono wiązało z zakwasami ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz