Wyjazd do Czarnobyla 1-8.08 – Opuszczone miasto umarłych nadziei

Dzień czwarty


Prypeć – legendarne już miasto, które po tylu latach braku działalności człowieka stało się betonowo-leśną dżunglą. O tym, jak klimatyczne jest to miejsce mieliśmy się przekonać właśnie czwartego dnia wyjazdu.


Zaczęliśmy całkiem niewinnie, bo od znaku z nazwą miejscowości i jej rokiem założenia. Jeszcze szybki rzut oka na czerwony las znajdujący się po drugiej stronie drogi i ruszamy w dalszą drogę.


Przed głównym daniem czas na przystawkę – dźwigi portowe. Jest drabinka – wchodzimy! Na górze oprócz szklarni w pomieszczeniu dla operatora maszyny podziwialiśmy także całkiem ładne widoki na elektrownię i Prypeć. No właśnie, czas odwiedzić to słynne miasto.


Bus na początek podwiózł nas pod zakłady Jupiter. Jest to całkiem szeroki budynek z omszałymi ścianami w niektórych pomieszczeniach. Widok z niego pozwala dostrzec kilka najważniejszych obiektów w okolicy. Podobno najciekawsza w tych zakładach jest piwnica, jednakże jest ona zalana skażoną wodą, a my nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu, aby tam w miarę bezpiecznie zejść. Być może innym razem :)


Kolejną atrakcją na naszej drodze było coś, na co ostrzyłem sobie ząbki – szpital. Oprócz standardowej łuszczącej się farby i odpadającego tynku znaleźliśmy tu ampułki z lekami! Niby nic, a jaki smaczek. Miejsce ma w sobie budzący lekki strach klimat – i dobrze, bo później miałem chęć odwiedzić miejsce, które jeszcze bardziej miałoby mnie nastraszyć.


Miejscem tym są piwnice szpitala, które są znane z tego, że znajdują się tam napromieniowane ubrania likwidatorów. Ubrani jak Janusze Czarnobyla w silnej czteroosobowej grupie wybraliśmy się na spotkanie z promieniotwórczym nieznanym. To, co odkryliśmy lekko podniosło nam ciśnienie. Rzeczywiście z miejscu, gdzie walały się jakieś ciuchy w stanie rozkładu, dało się zauważyć podwyższone promieniowanie, jednakże w reszcie podziemi było już spokojnie.
Po wyjściu z piwnicy postanowiliśmy pójść na kawę. Ja, mimo tego, że nie piję tego napoju, to chętnie skierowałem swe kroki do Cafe Prypeć. Na szczęście witraż lokalu cały czas trzyma się w dobrej formie. To jeden z niewielu przykładów niewybitych szyb w Strefie.


Skoro kawa skończyła się w tym budynku ponad trzydzieści lat temu, to nie pozostało nam nic innego, jak udać się nad wodę, aby z daleka obejrzeć debarkader – budynek nad wodą, a właściwie, to już w pewnym stopniu w wodzie. Całkiem ładnie się prezentuje, jednak nie mieliśmy tyle czasu, aby obejrzeć go z bliska.


Następną atrakcją, do jakiej weszliśmy była Fujiyama bis. Szesnastopiętrowy budynek grzecznie zaprosił nas na dach, a z niego było widać dosłownie wszystko. Nawet diabelski młyn nie potrafił się schować przed wieżowcem. Nie mówiąc już o tym, że Oko Moskwy także jest z niego dostrzegalne.


Po zrobieniu mnóstwa zdjęć zeszliśmy na dół i zmieniliśmy obiekt zainteresowań na przedszkole, które, jak na opuszczone przedszkole przystało, powitało nas smutnym widokiem pustych leżanek i popsutych zabawek.
Czas na kolejny promieniotwórczy byt – Chwytak. Tutaj miłośnicy promieniowania przykładali dozymetry gdzie tylko mogli. Najwyższy wynik, jaki usłyszałem od współuczestników wyprawy oscylował w okolicy 280 mikrosiwertów.
Następne opuszczone miejsce na naszej mapie, to prawdopodobnie budynek straży pożarnej, jednak oprócz wieży obserwacyjnej i znalezisk w postaci małego sejfu i starych, zardzewiałych łyżew nie było tam nic ciekawego, więc szybko przenieśliśmy się dalej.


Dalej, do posterunku policji, na którego dachu znajdują się… kabiny starych ciężarówek! Po co ktoś miałby je tam umieszczać? Nie mam pojęcia i chyba się nie dowiem, jednak nie zastanawiałem się nad tym dłużej, gdyż zmierzaliśmy w kierunku…


W kierunku basenu. Muszę przyznać, że na zdjęciach to miejsce wydaje się o wiele mniejsze. Jego ogromnej przestrzeni nie można w jakikolwiek sposób uwiecznić. Tam trzeba po prostu się znaleźć i patrzeć z rozdziawionym otworem gębowym. Uroku dodaje sala gimnastyczna ze zniszczoną podłogą, przez którą można przejść do pomieszczenia z basenem.


Do kolejnej atrakcji szliśmy przez stadion. Konstrukcja, jak wszystkie w Prypeci ma już swoje lata, ale stoi i nawet dobrze się trzyma. Po chwili doszliśmy do miejsca wręcz legendarnego – diabelskiego młyna. Jest na tyle wysoki, że kilka ostatnich krzesełek znajduje się powyżej koron drzew. Obok niego znajduje się karuzela, którą nawet można trochę rozruszać, oraz samochodziki, przy których nie mogłem sobie odmówić, aby zasiąść za kierownicą :)


Przed nami dom kultury Energetyk i… bateria mi padła… :( No cóż, zdarza się. Pozostało mi robienie wątpliwej jakości zdjęć telefonem. Scena teatralna w tym budynku jest ogromna, a przejście kulisami i korytarzem do obsługi reflektorów, to niezapomniane przeżycie. Nie zapominajmy też o całkiem ładnych naściennych malunkach, które w pewnym stopniu przetrwały próbę czasu.


Jak zakończyć tak piękny dzień? Oczywiście w hotelu Polesie! Widok z tarasu widokowego pozwala na podziwianie nie tylko okolicznych budynków, ale także bloku reaktora nr 4 i sarkofagu. Przy okazji można także uwiecznić piękny zachód słońca!



Wracamy do busa i wyjeżdżamy z tego niesamowitego miasta. Przejeżdżając obok elektrowni zrobiło mi się trochę smutno, bo uświadomiłem sobie, że jutrzejszego dnia będę musiał pożegnać się ze Strefą, a zarazem z mnóstwem miejsc, które swoim pięknem przykuły moją uwagę. Nie wspominając o miejscach, których jeszcze nie odwiedziłem! 3 dni to zdecydowanie za mało na samą Prypeć, a co dopiero na całą Strefę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Bez Nazwy , Blogger