Wyjazd do Czarnobyla 1-8.08 – Pierwszy dzień w strefie wykluczenia

Dzień trzeci


Budzik. Jak ja nienawidzę tego dźwięku. Jednak tym razem wstałem szybko z łóżka mimo iż była dopiero 5:30 (4:30 czasu polskiego). Podekscytowanie i tak nie pozwalało dłużej spać. Szybkie ogarnięcie się, zwolnienie łazienki i spakowanie. W przeznaczonym dla nas domku byliśmy w pięć osób, więc razem poszliśmy na śniadanie. Potem mieliśmy trochę czasu do pociągu. Pociągu, który wiózł nas i pracowników elektrowni bezpośrednio ze Sławutycza na teren Strefy.
Przystanek końcowy. Wysiadka i czekanie na naszego przewodnika. Choć określenie przewodnik jest nie do końca poprawne, gdyż jak się później okazało z żadnym przewodnikiem nie mielibyśmy takiej swobody. Poznajemy też Siergieja, z którym również będziemy podróżować.
Po kontroli paszportowej, która miała miejsce każdego dnia przy wejściu na teren Strefy, stajemy w holu. Dowiadujemy się o przepisach w Strefie, których należy przestrzegać, oraz o kontrolach dozymetrycznych polegających na tym, że wchodzi się do maszyny przypominającej metalową klatkę i przykłada ręce do czujników.
Wychodzimy na zewnątrz. Przed nami autokar, którym będzie nam dane podróżować. Jedziemy i już po kilku minutach podekscytowani robimy zdjęcia bloku reaktora nr 4 i Sarkofagu, oraz nieukończonych chłodni kominowych.


Trafiamy na fermę norek karmionych rybami ze zbiornika wody chłodzącej reaktor, a niedaleko widzimy zbiornik wodny, na którego powierzchni unosiło się coś, co przypominało rdzę.


Następny przystanek – nieukończone chłodnie kominowe. Wyższa z nich to całkiem słusznej wysokości konstrukcja. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić wejścia po drabince na wyższy poziom budowli. Niższa chłodnia nie robiła już takiego wrażenia. Po drodze do autokaru znaleźliśmy niepozorne miejsce o podwyższonym promieniowaniu, jednakże takich miejsc jest w Strefie wiele i zwykle wystarczy odsunąć dozymetr dosłownie o pół centymetra, aby wskazania były o wiele mniejsze.


Jedziemy dalej w głąb Strefy. Zatrzymujemy się na kontrolę dozymetryczną. Po chwili słyszymy:
- Nie ma prądu, więc nie przejdziemy kontroli dozymetrycznej.
W tym momencie już myślałem, że nie wjedziemy, lecz od razu usłyszałem:
- Możemy jechać.
Szczęka mi opadła. Do dziś nie wiem, czy to dzięki działaniom naszego przewodnika, czy tak po prostu robi się na Ukrainie. W każdym razie pojechaliśmy dalej do opuszczonego przedszkola, które było pierwszym zniszczonym obiektem, który dziś zwiedziliśmy. Klimat budowały nie tylko małe łóżeczka, ale także popsute zabawki porozrzucane po całym obiekcie.


Na następnym przystanku poznaliśmy ośrodek wypoczynkowy Izumrudnoje, a właściwie to, co z niego zostało. Pośród lasu stoi mnóstwo domków letniskowych upstrzonych w kolorowe graffiti przedstawiające postacie ze starych bajek.


Następna zwiedzaną atrakcją były sprzęty używane do usuwania skutków awarii. Wyglądały jak nowe, a to przez to, że pomalowano je na trzydziestą rocznicę katastrofy. Właśnie w taki sposób zniszczono klimat tego miejsca :(


Czy w samym Czarnobylu jest dużo zwiedzania? Według mnie nie. Oprócz ścieżki z tabliczkami wysiedlonych miejscowości, pomnika Lenina, starej cerkwi, opuszczonego składowiska barek i pomnika poległych strażaków za dużo atrakcji tu nie uświadczysz, jednak nie myśl drogi czytelniku, że wymienione przeze mnie atrakcje są nudne. Po prostu na ich zwiedzanie wystarczą spokojnie dwie godziny.


Byłbym zapomniał! Nasz przewodnik pokazał nam dwoje ludzi określanych mianem „samosiołów”. Są to osoby, które mieszkają w Strefie po dziś dzień pomimo katastrofy. Po prostu w tym miejscu się urodzili i w tym miejscu chcą żyć. Dawno nie widziałem tak życzliwej osoby jak przedstawiony nam starszy pan, który mieszka w drewnianej, starej chatce i z chęcią opowiada swoje przeżycia sprzed kilkudziesięciu lat.
Czas na obiad. Wracamy w kierunku granicy Strefy i zatrzymujemy się przy stołówce. Jeśli lubicie bary mleczne serwujące domowe posiłki, to poczujecie się jak w domu.
Weźcie chleb dla ryb.
Jakich ryb? Będziemy karmić ryby? W Strefie? Tak. Ryby w rzece płynącej niedaleko elektrowni są całkiem sporych rozmiarów. Czy to skutek napromieniowania? Według naszego przewodnika jest to spowodowane tym, że ludzie tych ryb nie odławiają, więc mają one świetne warunki do życia.


Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w miejscu, gdzie znaleźliśmy masę starych, pordzewiałych pojazdów. Oczywiście amatorzy promieniowania znowu znaleźli „ciepły” punkt w okolicy.


Jednak to wszystko coraz szybciej przestawało mieć znaczenie, bo przed nami była główna atrakcja dzisiejszego dnia. Droga do niej solidnie testowała zawieszenie naszego busa. Gdy zobaczyliśmy wyłaniający się spomiędzy drzew obiekt, to moje serce gwałtownie przyśpieszyło swoje ruchy. Tak! Przed nami Oko Moskwy! Radar pozahoryzontalny już z daleka wydawał się ogromny!


Wysiadamy. Parę słów od organizatora i w drogę! Z każdym krokiem byłem coraz bliżej majestatycznej konstrukcji. Pomimo lęku wysokości wszystko we mnie wołało „Wejdź!”.


Kamerka na głowie, rękawiczki na dłoniach. Na moim zegarku godzina 16:17. Czas wspiąć się na sam szczyt! Wchodząc na górę drabiny wydawały się nie mieć końca. Po pewnym czasie ręce zaczynały słabnąć. Nic dziwnego, konstrukcja ma 150 metrów wysokości. Naliczyłem 22 piętra, z czego na dwudziestym kończą się elementy radaru i kolejne dwa piętra w górę to już sama konstrukcja nośna. O ile do wspomnianego 20 piętra strachu nie odczuwałem, to, gdy elementów wokół mnie zrobiło się znacznie mniej, strach zaczął się objawiać.
Wszedłem na 20 piętro, przede mną jeszcze dwa. Nie mogę się poddać w tej chwili!
Nie mogłem. Jednym z moich najważniejszych założeń dotyczących wyprawy było wejście na szczyt Oka Moskwy i nie przeszkodzi mi w tym jakiś lęk wysokości!
O godzinie 16:36 wszedłem na szczyt! Byłem potwornie zmęczony, ale czułem się jak król, który właśnie podbił kolejny kraj! Czas na odpoczynek. Cisza, spokój i widok na Strefę. Gdy człowiek wejdzie sam na taką wysokość, to odczuwa przedziwną równowagę. Wszystko inne nie ma znaczenia. Liczy się tylko tu i teraz.


Z chęcią bym tam został do wieczora i podziwiał gwiazdy na niebie, ale niestety tak stać się nie mogło, więc aby nie tracić czasu, który mógłbym wykorzystać na zwiedzanie okolicznych budynków postanowiłem zejść z tej majestatycznej konstrukcji.


Była godzina 17:00 kiedy moje kończyny kolejny raz zostały zaprzęgnięte do poruszania się po drabinach. Co prawda schodziło się łatwiej niż wchodziło, ale w okolicach trzynastego piętra musiałem zacząć robić sobie postoje, gdyż mięśnie już płakały ze zmęczenia. Na piątym piętrze ostatni raz spojrzałem na blok reaktora nr 4 i sarkofag, gdyż na niższych piętrach drzewa zasłaniają ten piękny widok.
O godzinie 17:14 moje stopy znów dotknęły ziemi po czym stwierdziłem „Jutro nie robię nic rękami”. Oczywiście kolejnego dnia byłem daleki od tego założenia :D
Przed odjazdem z tego niesamowitego miejsca została eksploracja sterowni radaru. Stojący nieopodal budynek jest całkiem długi, a znajdujące się w nim porozrzucane układy scalone, a także sam pokój do sterowania robią wrażenie.
Powrót do granicy Strefy umilił nam widok zachodzącego słońca nad sarkofagiem. Po wejściu do pociągu odjeżdżającego do Sławutycza można było poczuć klimat zgoła inny od tego, który był tu rano. Ludzie głośno rozmawiali, grali w karty, śmiali się. Widać było, że to miejsce, praca i elektrownia są dla nich całym światem. Co najważniejsze widać było, że są zadowoleni z takiego życia.



Po powrocie do kwatery szybko umyłem się i poszedłem spać. W końcu jutrzejszego dnia miały na nas czekać kolejne niesamowite atrakcje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Bez Nazwy , Blogger